Ignatius Ignatius
72
BLOG

Leash Eye: Hard Truckin' Rock (2013) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Dwa lata po bardzo dobrym V.I.D.I. (2011) ukazał się godny następca w postaci Hard Truckin’ Rock (2013). W ten sposób zespół określa wykonywany styl (swoją drogą zabawne jest wymyślanie nowych terminów na coś, co już dawno zostało zdefiniowane). Trzeci i jak na razie ostatni krążek (ponoć wkrótce ma się to zmienić) śmiało wpisuje się w zasadę „trzeciej płyty”. Nie dość, że jako całość dorównuje poprzedniczce, której nic nie brakowało, to jeszcze momentami ją przewyższa.

Dobry początek fundują nam dwa strzały, jeden po drugim w postaci „Fight the Monster” i „Me and Mr. Beam”. Ten pierwszy od razu dowodzi, że zespół jest w formie i skutecznie hałasuje w starym, dobrym stylu. Skoczne riffy, hammondowe wywijasy w tle, urzekający energetyczne wokalizy. W połowie emocje na moment opadają, aby dać chwile wytchnienia. Niezła solówka gitarowa uzupełnia się z klawiszami, wokalista łagodnie wchodzi w górki. Wszystko jest na swoim miejscu i nagle się kawałek urywa. Hammondowa torsja rozpoczyna drugi kawałek równie soczysty jak poprzedni. Bujający riff wspomagany słodkim brzmieniem gitary basowej. Imprezowa pogadanka wokalisty, nadaje jeszcze bardziej rock and rollowego wydźwięku.

Nieco spokojniejszy i mroczniejszy nastrój przychodzi razem z „The Nightmare Ain't More”. Chropowaty riff, całokształt jest niezmiernie dopracowana, zachrypnięty wokal, hammond nadaje liszajowego klimatu - po szybszych strzałach jest to bardziej rozbudowana kompozycja.

Znów utwór otwiera testowanie klawiatury Piotra, „Passing Lane Blues” to gorące bujające, ciężkie partie gitarowe Opatha. Podobnie jak poprzedni utwór, tempo jest wolniejsze. Sprzyja to eksponowaniu wszelakich smaczków jak np. skowyrnego solo klawiszowca. Sebba operuje brudnym głosem, perkusista mozolnie generuje tąpnięcia niczym rozruch monstrum z okładki.

Jeżeli zaczęło wam brakować trochę bardziej żwawego wymiatania, „S.B.F. Anthem” czas na tętniące życiem solidne rozpasanie. Pozytywna wibracja, która zresztą cechuje całą płytę. Rytmiczny utwór, podkreślony szczęk talerzy, trochę nostalgii wkrada się za sprawą solówki, która zostaje wyparta przez szalony punkt kulminacyjny, który od razu kojarzy się z „Open up, Chris” z poprzedniego krążka.

Oprócz starego dobrego czadu nie może zabraknąć czegoś lżejszego. Leash Eye ma talent do udanych ballad, czego przykładem jest „Been To Long”. Naprawdę piękna metalowa ballada, z mocnymi momentami i zdobnymi popisami wokalnymi.  przejmujący utwór, z pazurem, na poziomie, bez niepotrzebnego słodzenia.

Konie mechaniczne poszły galopem a za nimi pędzi akompaniament Leash Eye, „The Drag” to typowe klasyczne wymiatanie z prostymi riffami, zakręconymi partiami klawiszowymi i niezastąpionym wokalem Sebby, który to wszystko spina w całość. Blues metalowe rejony z „Passing Lane Blues” przywołano w „On the Run” – i chyba nawet z lepszym skutkiem. Dramaturgia utworu nieustannie podsycana przez wokalistę naprawdę poraża i chwyta za gardziel. Magiczne wyciszenie w połowie zahaczające o balladowe rejony. Melodyjne solo Opatha niczym powracające echo śpiewu Sebby, który w szczytowym momencie utworu poczyna sobie, co raz ostrzej.   

Nawet wsparcie lotnicze ma Leash Eye na tej płycie, „Twice Betrayed” to płomiennie buchające z tunignowanych potworów szos (jedno i dwuśladowych), błyskawice rozrywające niebo niczym ekstatyczne solo Opatha. Szybsze gęste partie gitar, bardziej siłowa i głośna praca perkusji. Jeden z najostrzejszych utworów na płycie.  

Znów mamy odczynienia z bardzo równą i zróżnicowaną płytą, jednak osobiście mam na tym albumie swego faworyta. – „The Age ov Kosmotaur”. Rasowy hicior idealnie łączący heavy metalowy patos z zdrowym dystansem, który jednak nie jest pastiszem.

Dłuższy tytuł utworu niż jego czas trwania - to się już zdarzało. Kolejnym przykładem jest utwór The „Song About Drinkin', Smokin', Rollin', Rockin' and Basicallly Doin It All Wrong”. Skoczna knajpiana libacja, której przygrywa płomienne, barowe pianinko (ehh gdyby takowe jeszcze były). Piotr skradłby ten utwór gdyby nie ni stąd ni zowąd solo na skrzypcach (sic!), które ostatecznie wygrało.

Mało było przejmujących momentów? Bardzo mocny finał w postaci „Never Enough”, długiej, ciężkiej ballady. Wokal pełen goryczy i skargi. Progresywnego posmaku nadają zróżnicowane partie klawiszowe. Kontratakujące skrzypce, uderzające w wyjątkowe ckliwe tony. Zresztą znów się to tyczy całego zespołu, słychać, że każdy wkłada swoje serce w wykonywaną muzykę.

Znów płyta kompletna, chyba przebili V.I.D.I. (2011), najlepiej zresztą oba krążki katować jeden po drugim.  Dla miłośników starego dobrego rocka i metalu - pozycja obowiązkowa. Trudno mi sobie wyobrazić Leash Eye w zmienionym składzie (zwłaszcza bez Sebby), pozostało mieć nadzieję i czekać…  



Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura