Ignatius Ignatius
241
BLOG

Zakk Wylde: Book of Shadows (1996) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

imageFani Zakka, którzy szczegółowo śledzą jego dokonania powinni znać drugie oblicze gitarowego drwala. Okazuje się, że wizerunek metalowego twardziela to pozory, istnieje jego bardziej ciepła i delikatna muzyczna strona. Jest to niewątpliwie kontrast dla typowych nagrań, które znać możemy z solowych płyt Ozziego i macierzystego zespołu Zakka - Black Label Society. O ile Jeffrey Phillip Wieland - bo tak naprawdę nazywa się bohater niniejszej recenzji pomija w swej chronologii jednorazowy epizod z Pride & Glory, tak już debiut sygnowany pseudonimem Zakk Wylde: Book of Shadows (1996) wliczany jest do katalogu jego nagrań – warto tu podkreślić, album ten ukazał się dwa lata przed pierwszą płytą pod szyldem Black Label Society. Jest to do bólu osobista płyta gitarzysty – a w zasadzie multiinstrumentalisty – Zakk podobnie jak na Pride & Glory (1994), nie ogranicza się tylko do gitar (m.in. sięga po harmonijkę, pianino) ale oczywiście również śpiewa, w zdecydowanie odmienny sposób niż to co dominuje w typowej dla niego twórczości. W zasadzie Book of Shadows (1996) to taka „praca magisterska” z muzyki, gdzie w pełni możemy uświadczyć talentu Zakka Wylda – jeżeli ktoś miał wątpliwości, Zakk potrafi czysto i pięknie śpiewać, w swym wokalnym arsenale kryje nie jedną niespodziankę, które odkrywamy wsłuchując się w poszczególne utwory. Oczywiście Zakk nie odpowiada w 100% za nagranie tej płyty, w nagraniu uczestniczyli Joe Vitale (przewinął się m.in. w Eagles) oraz James LoMenzo, który udzielał się w zespole Pride & Glory.

Wydany dwie dekady temu Book of Shadows (1996) to album jeszcze łagodniejszy niż Pride & Glory (1994) – pokrótce można by album scharakteryzować jako pitu pitu, niespełna godzinne przymulanie i smęcenie z jednym małym rodzynkiem, który i tak nie wyrywa z kapci… Jednak to byłaby półprawda, w rzeczywistości jest to niesamowita pełna południowego ciepła nastrojowa pozycja idealna na jesienne i zimowe długie wieczory. Po zsumowaniu obu punktów widzenia wyłania się coś na kształt obiektywnego obrazu płyty.  

Otwierający „Between Heaven and Hell” może przywodzić na myśl klimat prezentowany przez dokonania Pride & Glory, przykład ciepłych kluchów, z uroczą harmonijką. Bardzo przeciętny utwór wytypowany na początek. Przyćmiony zostaje przez –„Sold My Soul” jedena z najlepszych pościelówek jakie można znaleźć na Book of Shadows (1996) – „Sold My Soul”, ckliwy akustyczny początek, z malutkim ale sugestywnym pazurem, bardziej współczesną produkcją, delikatnymi symfonicznymi wtrętami – za serce chwyta zwłaszcza silna deklamacja

Therefore I have sold my soul for you

Po której następuje co prawda niepotrzebne zawodzenie ale to nic bowiem słyszymy pierwszą z wielu wspaniałych partii solowych dla, których choćby warto sięgnąć po ten krążek. Nic dziwnego, że był to utwór wybrany na singiel poprzedzający wydanie albumu.

Słodki wstęp przy akompaniamencie pianina, rozmarzona gitara i tak sobie płynie pełen tęsknoty „Road Back Home”. Również w tym utworze od czasu do czasu pobrzmiewają troszkę cięższe brzmienia gitary elektrycznej – ale to tylko drobne niuanse, niczym szczypta pieprzu cayenne w słoiku cukru pudru. Na uwagę zasługują znów umiejętności wokalne Zakka, który w tego typu klimatach odnajduje się wybornie, nie ma tu żadnej pozy ani braku naturalności. Migotliwa składająca się z drobnych iskierek solówka mieni się na tle bogactwa bardzo amerykańskiej piosenki. Lekkie przymulenie można osiągnąć przy „Way Beyond Empty”, zbyt przesłodzone granie, które w drugiej połowie utworu zaczyna nabierać lekkich rumieńców za sprawą spokojnej akustycznej solówce – zdecydowanie repertuar, który może się podobać fanom płci pięknej.


All you touched

All you know

All you loved - yeah

Na całe szczęście program płyty został w miarę rozważnie poukładany i lekkie orzeźwienie przynosi „Throw It All Away” i to nie za sprawą wietrznego intro ale przejmującego nastroju całokształtu. Początek smutny z czasem zostaje zmiękczony powiewem nadziei. I podobny zabieg jak w „Sold My Soul” – stanowcze yeah, które odbija się echem, niby drobny akcent a jednak swoje robi. Oczywiście w środku robi się znów trochę lukrowo, włączają się nawet delikatne smyki. Zaraz po tym fragmencie następuje zjazd nastroju i brudna, chropowata solówka potęgująca to co najlepsze w tym kawałku. Utwór ten traktuje o śmierci przyjaciela Zakka - Shannona Hoona (Blind Melon), który przedawkował kokainę w 1995 roku.

Powrót do bardziej radosnych wibracji następuje w „What Youe’re Look’n For”, biwakowe klimaty, bardzo przebojowe i trochę irytujące, z drugiej strony to jeden z bardziej żwawych momentów, i energetycznych ewenementów jakie tu znajdziemy. W „Dead as Yesterday” znajdziemy kolejną porcję ogniskowej gry na pudle w której niestety Zakk przekracza granicę w swoich eunuchowych wokalnych popisach na sam koniec utworu na szczęście jest to najkrótsza, nie mająca nawet trzech minut porcja kiczu. „Too Numb Too Cry” swoim patosem, delikatnymi klawiszowymi dotknięciami, jest zdecydowanie milszym dla mego ucha, mającym coś z kołysanki utworem.

The Rolling Stones once sang a tune

Singing words of sympathy

Yet none were sung for you

If the lord of darkness seen you comin' his way

He'd get on his knees

And look to Jesus

and start to pray

imagePrzypominający otwierający kawałek „The Things You Do” odznacza się mającym znów coś z baśniowej aury refrenem. Bardzo pocieszny i pozytywnie odznaczający się swą nie nachalnością utwór. Wspomnianym na wstępie „ostrzejszym” rodzynkiem jest „1,000,000 Miles Away”, gdzie rozmyta elektryczna gitara prowadząca schowana jest za meandrami gitary basowej (po, którą wyjątkowo również Zakk sięgnął w tym kawałku). Nie oczekujcie nie wiadomo jakich gromów, wszystko jest odpowiednio stonowane. Nie mniej bardzo dobrze urozmaica album i jest to jeden z moich faworytów. Ostrzejsze solo pod koniec dodatkowo uświetnia całość – idealny utwór na dłuższe przejażdżki.

Ehh i zamiast z malutkim ale zawsze przytupem zakończyć, to znowu musiało się wziąć Zakkowi na rozczulanie w „I Thank You Child”. Poziom cukru znów radykalnie wzrasta, delikatne partie pianina, akustyka i uff… z tej ciszy jednak będzie trochę burzy, ciężkie, pojedyncze łupnięcia gitary dla kontrastu są bardzo dobrymi prognostykami.

Tak kończy się podstawa, jednak analogicznie do wznowienia Pride & Glory (1994) również i tutaj otrzymujemy porcję dodatków. Oczywiście zmiany jakościowej nawet nie oczekujcie – ot dodatkowe kilkanaście minut w podobnym tonie grania. Jednak o dziwo taki „Evil Ways”, zdecydowanie bardziej mi pasuje niż wyżej wymienione smęty. Kolejna porcja barowej, niezobowiązującej delikatnej muzyki, której kunsztu odmówić nie można. Drugim z dodatkowych utworów jest „The Color Green” – jeden z najciekawszych utworów jakie powstały na potrzeby pierwszego solowego albumu Zakka, dziwna lekko odrealniona atmosfera, rozbrajający szczekający pies pod koniec sprawiają, że słucham tego utworu jak zahipnotyzowany – wakacyjna sielanka na głębokiej prowincji od razu przychodzi na myśl.

Zaskoczeniem może być ostatni kawałek – „Peddlers of Death” – jest to bowiem oryginalna akustyczna wersja utworu, która została później prze-aranżowana na potrzeby pierwszej płyty Black Label Society. W zasadzie jak każdy z ponadprogramowych kawałków, również i ten broni się doskonale.

Osobiście mam ambiwalentny stosunek do tej płyty – można ją słuchać w kółko, jest spójna i dopracowana – z drugiej strony dostrzegam w niej nierówność. Może ten album jest za długi, może w sam raz – a przynudzające momenty wykorzystać można jako ścieżka dźwiękowa do drzemki? Początkowo podchodziłem do tej płyty jak pies do jeża, jak widać nie potrzebnie bo to zacna płyta, którą docenią zwłaszcza Ci, którzy sięgają po lżejszą muzykę. 



Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura