Ignatius Ignatius
81
BLOG

Down: Down IV - Part I (2012) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Down: Down IV - Part I (2012) - RecenzjaLuizjański Down lubi dobrze wypościć swoich fanów. Pięć lat od ciepło przyjętego trzeciego albumu zespół postanowił opracować czwartą odsłonę. Tym razem zespół wpadł na ciekawy pomysł – miast wydać standardowy album, zdecydowano się na serię EPek aby dawkować i celebrować czwartą odsłonę Down.

Pomysł według mnie trafiony – czasem maglowanie kolosalnych albumów może być ciężkostrawne mając na uwadze zapychacze jakie znalazły się na drugim albumie. O dziwo pierwsza część serii została dość chłodnie przyjęta. Dziwię się tym bardziej bo nic a nic nie można tej płytce zarzucić, chyba, że ktoś oczekiwał nie wiadomo jak epokowego objawienia… Zdecydowanie ostatnia twórczość nie rzuca na kolana, ale ja osobiście nie mam takich oczekiwań. Serwując sobie te sześć kawałków nastawiam się na niezobowiązujące średnio ciężkie walcowanie i takie też otrzymuję. Zwana przez fanów mianem Purple EP – Down IV – Part I (2012) to kawał południowego klasycznego łupania. Z niekiepskim przytupem wita nas „Levitation” – jest metalowo i do przodu…

Pilotujący EPkę „Witchtripper” jest takim sobie przebojem, daleko mu do hiciorów pokroju „Stone the Crow” ale, podkreślam ale jest to i tak mocny cios. Osbournowska mechaniczna maniera Phila i ogólnie posępny nastrój wpisuje się w korzenie doom metalowego grania. Utwór został wzbogacony o wizualny aspekt w postaci sympatycznego – bardzo retro, klipu promocyjnego. W gitarowej przestrzeni też się dzieje nie mało i myślę, że riff zainfekował chociaż na chwilę. nie jednego wielbiciela starego dobrego walcowania. Trzeci na liście utwór „Open Coffins” to przygniata jeszcze bardziej swoim niemiłosiernym ciężarem. Na chwile skończyło się brykanie na rzecz lejących się gitarowych grzmotów. O ile poprzedni utwór był groteskowo ponury, tak tutaj mamy granie bardziej na smutno. W drugiej połowie utworu zaczyna się przywołujące na myśl pierwsze dokonania Down gniecenie monotonnym, hipnotycznym riffem. Szybko jednak wracamy do zawodzenia, które zostaje podsumowane płaczliwą partią solową, dziwnymi jękami – ciekawie miesza perkusista Jimmy Bower. W zasadzie „The Curse” zapowiada bezpośrednią kontynuację otwartych grobów, jednak jest to trochę bliższe mi „smęcenie”, depresyjna pozbawiona nadziei partia gitary okraszona klasycznymi delikatnymi melodiami, czysty wokal, wszystko sunie w post apokaliptycznym marazmie. Trochę więcej symptomów życia usłyszymy w drugiej połowie, kiedy to morowa atmosfera zostaje trochę przewietrzona przez klasyczne gitarowe riffy i mesmeryczną rozedrganą solówkę. Lekkim nieporozumieniem i wpadką jest „The Works is Timeless”, czas na krótszy niespełna czterominutowy, trochę bardziej żwawy kawałek, zniszczony przez niepasujący do całości wokalny chaos jakby rozjechany z resztą akompaniamentu, który w sposób irytujący przedrzeźnia sam siebie, do zarzygania powtarzając słowa. Pościelowa melodyjka w połowie atakuje nas znienacka dając chwilę wytchnienia wyciszając na moment wokalistę.

Wszystko to i tak jest nic, najlepszy kąsek zostawiono na finał w postaci totalnego riffowego monstrum – To jest bezsprzecznie jeden z najlepszych rzeczy jaki ten zespół powił w całej swojej karierze. Dopieszczony utwór do granic począwszy od wspomnianych riffów, które intensywnie drenują naszą jaźń po piorunujące solówki, odpowiednie partie wokalne, wszystko osadzone w słodkich latach 70 i brzmiące tak jak Down brzmieć powinien.

Półgodzinna podróż po zatęchłym cmentarzysku razem z szalonymi tubylcami takimi jak Phil Anselmo i spółka jest godna uwagi, rewelacji nie ma ale i wstydu im ta płytka na pewno nie przyniosła. Jeżeli kogoś nuży zachowawczość i w kółko wynajdywanie tego samego koła może sobie ten materiał z czystym sumieniem odpuścić. 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura