Ignatius Ignatius
346
BLOG

Down: Down II: A Bustle in Your Headgerow... (2002) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Down: Down II: A Bustle in Your Headgerow... (2002) - RecenzjaNa drugą odsłonę Down trzeba było czekać całe siedem lat – to dużo, zwłaszcza przy takich apetytach jakie wzbudził wiekopomny debiut. Surowa i swojska okładka sugeruje, że grupa nie oddaliła się od drogi wytyczonej na jedynce. Nadal jest to pieprzony południowy, obślizgły metal. Pierwsze odsłuchy tego krążka sprawiają bardzo obiecujące wrażenie. Niestety z czasem ostateczna ocena tej płyty jest nieco inne, tym razem zabrakło „tego czegoś” co tak przykuwało do poprzedniczki. Oczywistym jest, że takich albumów nie nagrywa się w nieskończoność, druga odsłona Down, już tak nie zachwyca ale nadal jest to pozycja godna uwagi. Jest to ponad godzinna podróż po Luizjanie, która jest jak to ciepło o niej prawią muzycy - „umierająca dziwką”, skoro tak się mają rzeczy to, rzeczywiście jest o czym pisać. Tytuł płyty to fragment tekstu zeppelinowskich „Schodów do Nieba” co można traktować jako ukrytą obietnicą.

Album ukazał jeszcze przed ostateczną śmiercią Pantery, która nastąpiła rok później, wróćmy jednak na chwilę do genezy całego zamieszania z Down. Po wydaniu NOLA(1995) zespół zrobił sobie przerwę aby móc skupić się na macierzystych zespołach. Po czterech latach nowoorleańska paczka postanowiła ponownie się spotkać i podłubać coś wspólnie. Doszło do małej zmiany personalnej – w miejsce Todda Strange przyszedł Rex Brown, kumpel Phila Anselmo z Pantery. W 2001 roku wokalista zaprosił zespół do stodoły ochrzczonej Nodferatu'sLair, gdzie przez bite dwadzieścia osiem dni pracowali nad drugą odsłoną Down. Ponoć zespół przez cały czas nagrywania albumu nie opuszczali stodoły, co miało na celu dodatkowo wpłynąć na klimat tejże płyty. 

Cała „eksperymentalna” otoczka ostatecznie zaważyła na jakości przedsięwzięcia. Miejscami można odnieść wrażenie, że album nagrywany był na siłę – tak jakby poszczególni członkowie chcieli za wszelką cenę w końcu wyjść na powierzchnię. To co różni drugi krążek od pierwszego a zarazem jest jego głównym grzechem to brak spójności. Rozumiem, że chciano oddać spontaniczny charakter całości, ale wyszło to trochę sztucznie. Jedynka lała się gęsto i nieprzerwanie, tutaj całość poszarpana jest i na siłę udziwniona – co na dłuższą metę może przeszkadzać i razić.

Początek w postaci „Lysergik Funeral Procession” jest obiecujący, posępny jak sam tytuł gitarowy motyw wraz z niepokojącymi deklamacjami, powoli rozkręcają się w solidny stonerowy walec. Wokal Phila przez te lata dojrzał, więcej tu spokojniejszego i nastrojowego śpiewu – czasem brakuje jego przeraźliwego skrzeku jakim epatował na debiucie.

Drugi na liście „There’s Something On My Side” zaczyna się od rytmicznego wstępu z chorą wstawką na gitarze basowej i transowe  gitarowe piłkowanie. Zabójczy riff – szczerze to ten kawałek powinien otwierać ten album. Wokalista bardziej gniewnie podchodzi do materii wokalnej ale wszystko jest cały czas trzymane w ryzach a jad dozowany jest bardzo racjonalnie. W połowie mamy kojący, spokojną melodyjną wstawkę (bardzo amerykańsko rockową). Lekkie przyspieszenie i wręcz rubaszne grzmocenie pod koniec – zróżnicowany i pełen pomysłów kawał hiciora.  

Z utworu na utwór jakby lepiej „The Man That Follow Hell”– to już kawał brudnego rock’n’rollowego garażowego czadu, miazga totalna, gitary szyją aż miło, sekcja rytmiczna robi również kawał dobrej roboty. Energetyczny pełen pozytywnych wibracji utwór.

Zaczyna się – „Stained Glass Cross” rozpoczyna dziwny, radosny eklektyzm jaki zacznie o sobie dawać znać w drugiej połowie albumu. Utwór ten pojawia się nagle i ryje nam głowę hammondowymi pomrukami, Phil Anselmo zaskakuje kolejną w kolekcji manierą, klasyczne gitarowe partie mogą przywodzić na myśl kultowy „Stone the Cross”. Udana kompozycja jednak to jest jeden z kandydatów, który na dłuższą metę może irytować.

W „Ghosts Along the Mississippi” zespół wraca na dobre tory, ciężki partie gitary przełamane nostalgią, spokojne momenty zazębiają się z ciężkimi ołowianymi chmurami, które ciskają toporne gromy. Czas na balladkę – ponad siedmiominutowy „Learn From This Mistake” zaczyna się wręcz pościelowo i z małymi wyjątkami taki jest w swym charakterze. Klasyczne gitarowe nastrojowe plumkanie, z płynnymi zrywami namiętności. Po tych wyciszających chwilach wracamy w „Beautifully Depressed” do ciężkiego, lejącego się klasycznego ciężkiego metalu, rozedrgany bas, bujające skromne riffy, czysty, silny wokal. Lekko psychodeliczny zjazd przechodzi w zwariowane mieszanie.

Down: Down II: A Bustle in Your Headgerow... (2002) - RecenzjaDruga połowa albumu przynosi nadreprezentację wspomnianych odstających od reszty zapychaczy. Bez nich album byłby krótszy i o wiele bardziej treściwy. Za pierwszy z nich uznać można „Where Im Going”, który zaczyna się od zapłonu starego samochodu. Szybko włącza się południowe, wręcz do bólu redneckie gitarowe brzmienie. Cóż Down do tej pory za country się nie brało… Utwór kojarzyć się może z cudnym „Jail” ale niestety tenże kawałek nie umywa się do tamtego. Dziwne jest samo rozmieszczenie utworów, jakby nie przemyślane, po porcji ciepłych kluchów, mamy stylizowany na retro przerywnik „Doobinterlude” – który jako muzyczny żart może i jest ciekawy (zwłaszcza, że w całości został nagrany przez perkusistę - Jimmiego Bowera), ale tak fatalnie umiejscowiony niestety wiele traci.

Niewątpliwie sytuację ratuje „New Orlean Is a Dying Whore” – jeden z najlepszych momentów płyty, śmiało mógłby się znaleźć na NOLA(1995), bez dwóch zdań byłby to jeden z przebojów niezrównanego debiutu. Ciężki, mozolny a przy tym niepozbawiony finezji. Osobliwie apokaliptyczny posmak ma ten utwór. Złożony i czuć, że jeden z lepiej dopracowanych kompozycji tamtej sesji nagraniowej. Zdecydowanie poziom utrzymuje „The Seed”, z wwiercającym się w umysł gitarowymi wiertłami. Jeden z ostrzejszych kawałków na miarę otwierających krążek kawałków. Nagłe spowolnienie w połowie i ciężkie mozolne gruzowanie wznieca srogą lawinę przed którą niema ucieczki. Po takiej porcji frykasów znowu serwują dziwactwo, to znów strojenie się w retro piórka „Lies, I Don't Know What They Say But...” jest to przyjemny utwór, który jednak miast urozmaicać zbytnio frapuje i wybija z pantałyku. W zasadzie dla mnie ten kawałek mógłby się śmiało zaczynać gdzieś w trzeciej minucie, wtedy rzeczywiście nabiera rumieńców i robi dobrze – zwłaszcza przejmujący, pełen dramaturgii riff gitarowy.

Down: Down II: A Bustle in Your Headgerow... (2002) - Recenzja

Powyższy utwór w całości byłby nawet jeszcze do przełknięcia, ale zagadką dla mnie jest intencja zdruzgotania doszczętnie atmosfery i wprowadzenie wyjątkowo w tym wypadku nie pasującego radosnego chaosu. Znów bez ładu i składu „kolejność” utworów daje osobie znać, wyjątkowo bhonamowski „Flambeaux's Jamming With St. Augustine” umieszczony w tym miejscu jest kompletnie niezrozumiałym zabiegiem – po kilku odsłuchach płyty najzwyczajniej pomija się go na rzecz o wiele milszego dla ucha bujania w „Dog Tired”. Rytmiczna, wręcz skoczna porcja energetycznego grania. 

Wszystko to jednak jest pryszcz, zamykający całość „Landing on the Mountains of Megiddo” przesłania wszystkie minusy tego krążka. Ten epicki majstersztyk łączący w sobie kilka dekad – mamy tu wszystko folkowo psychodeliczne jazdy, podniosłość i szlachetność heavy metalowej ballady, akustyczne ciepłe barwy, progresywną magię, czystą nastrojowość i znów zaskakującego wokalistę, który dał się poznać od innej strony. Osobiście utwór ten kojarzy mi się z ścieżką dźwiękową do pierwszej części Diablo(1996) – jakby żywcem wyjęto klimat z wioski Tristram. Zresztą sam tytuł nawiązujący do biblijnej lokacji idealnie koresponduje z klimatem tejże gry.

Nie ma co się oszukiwać Down II: A Bustle in Your Headgerow... (2002) - jest słabszym albumem niż debiut, szkoda, że pomimo tylu lat jakie dzieli oba krążki, absolutnie tego nie słychać. Oczywiście znajdziemy tu wiele wartych uwagi kawałków, ale to już nie to samo. Gdyby może skrócić i spróbować inaczej poukładać program albumu to odbiór całości przemawiałby na korzyść. Szkoda bo odnoszę wrażenie, że zmarnowano ogromny potencjał... 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura