Ignatius Ignatius
233
BLOG

Zmielili Polskę na XX-lecie: Decapitated / Corruption / Antigama - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Nasza rodzima duma od niespełna miesiąca celebruje drugą dekadę bezkompromisowego brutalnego dekapitowania łbów w Polsce i na Świecie. Z tej okazji po naszym kraju przetacza się okolicznościowa trasa o dźwięcznej nazwie „Mielimy Polskę na XX-lecie”. W ramach tejże trasy 4.11. ścinano i mielono przybyłych do katowickiego MegaClubu. Tłumów nie było zwłaszcza, na samym początku imprezy, dopiero na szacownego jubilata większość raczyła ruszyć dupy. Dziwi mnie to bardzo, wszak towarzyszyło wyjątkowo doborowe i zasłużone towarzystwo. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem, było pojawienie się w tym samym czasie Kultu Kazika w Spodku.

Vervrax

Pierwszym zespołem wspierającym była jeszcze stosunkowo młoda iławska ekipa Vervrax grająca mieszankę starego z nowym, z naciskiem na nowe. Takie metalcorowe niezobowiązujące granie do piwa a i poskakać się przy tym dało. Co prawda zespół ten grał jeszcze dla dosłownie garstki publiczności – naliczyłem w okolicach sceny może z trzydzieści osób. Do tego wymrożony MegaClub – gdzie te słusznie minione czasy, gdzie nie było czym oddychać? Gdy już zespół odegrał co odegrać miał, sprawnie nastąpiła zmiana zespołu i w kroczyła pierwsza potęga tamtego wieczoru…

Antigama

I wszystko jasne, czysta patologia, choroba, obłęd zaklęty zarówno w muzyce jak i zachowaniu frontmana w tej roli, niezawodny Łukasz Myszkowski idealnie odgrywał, trudny do zdefiniowania, srogi przypadek kliniczny. Muzycznie to była szajba na najwyższych obrotach, aż się zacząłem martwić o gospodarzy urodzinek, czy aby podołają tak wysoko zawieszoną poprzeczkę? Techniczny, połamany masowy ubój (frekwencja lekko drgnęła ale wciąż było skandalicznie za mało). Set(skandalicznie za krótki) był nawet przekrojowy, z naciskiem na dwie ostatnie płyty. Wszystko było niezwykle doskonale obliczone na zadawanie maksymalnych obrażeń, ale jak bym miał dokonać wyboru, to najbardziej błyszczały, „Stop the Chaos”, „Collapse” oraz „Randomize the Algorithm”. Niewyabczalne, że warszawiacy opuścili deski bez żadnego bisu – ale to już podejrzewam nie ich wina, wszystko musiało chodzić jak w zegarku i tak też było.

Corruption

Idealną przerwą od kołatających nerwami Antigamą, była porcja starego dobrego południowego rock’n’rolla. Zarośnięte Zwierzaki z Corruption przygotowali flaszkę dobrego bourbonu o niezwykłej zawartości 99% zła. Podobno ostatni raz w te strony zespół zawitał dziesięć lat temu, jeszcze przed przeprowadzką MegaClubu… Za nim uprzedzimy fakty nadmienić należy, że sztuka została otworzona przez intro będącym nieśmiertelnym fragmentem z Od zmierzchu do świtu (1996) gdzie naganiacz klientów pewnego lokalu barwnie zachwala przeogromną paletę oferowanych przezeń cipek. Jak tu się nie wyluzować po tak rubasznym powitaniu i nie nastroić na porcję wysokoprocentowego metalowego trunku. Secik był bardzo treściwy, oczywiście zdominowany przez ostatni krążek, ale i starszego materiału nie zabrakło. Jak na samym początku wspomniałem zaczęło się od 99% zła, które otwierało Virgin’s Milk(2005), z tego też krążka zagrano fenomenalny „Lucy Fair”. Największym starociem był In League With the Devil” z Orgasmusica(2003) – dla polujących na pierwsze wydawnictwa korupcji mam mały przeciek od samego Anioła, który na uszko mi szepnął, że odzyskał prawa do swoich diabelskich dzieciątek i w przyszłym roku można się spodziewać krzepiących wznowień – trzymamy Anioła za słowo, bo ceny niektórych woluminów w drugim obiegu robią się już mało wesołe… Stary materiał idealnie uzupełniał ten nowszy – nic dziwnego, bo w obu przypadkach to przecież mieszanka southernu, stonera, heavy… zapijaczony, stary, brudny rock’n’roll pełną gębą. Ostatnie dwa krążki reprezentowane przez „Inspire” i „Hang’n’Over” z Devil’s Share (2014) oraz „Candy Lee” z „Devileiro” z Bourbon River Bank(2010) bronią się tak samo dobrze.

Zmuszony jestem prostować pewną nieprawdę, mianowicie przed jednym z utworów w zapowiedzi padły zapewnienia, że nikt przybyłych na koncert nie był w Texasie – a jednak przynajmniej jedna taka osoba była. Z ciekawostek, jakby komuś umknęło Anioł rok temu dokonał n’tego resetu składu i m.in. w roli jednego z wiosłowych jest pochodzący z Katowic – Robert Zembrzycki znany m.in.. z Saratan.

Na koniec zagrano oczywiście „Born to Be Zakk Wylde” czyli szaloną fuzję hymnu Steppenwolf: „Born to Be Wild” oraz „Holy Diver” Dio. Słuchają takiego wykonania (zwłaszcza na żywo) tego hymnu z przed bliku pięciu dekad, nie dziwne, że sam tytułowy bohater był pod wrażeniem tego coveru w wykonaniu sandomierskich korupcjonistów. Jedyne „ale” jakie się pojawia to analogicznie do występu Antigamy – ale dlaczego tak krótko.

Decapitated

Po syntetycznym otwieraczu rozpoczęła się dekapitacyjna rzeźnia na całego, pierwsze minuty koncertu to była połamana podróż po trzech ostatnich płytach. Utworem rozpoczynającym tą krwawą jatkę był „Visual Delusion” z Organic Hallucinosis (2006). Od razu zaznaczyć pragnę, że czwarty album cieszył się największą reprezentację („Day 69”, „Revelation of Existence (The Trip)” „Post (?) Orgranic”, . Nic dziwnego w końcu minęło dziesięciolecie od ukazania – ostatecznie zagrano połowę tego krążka i widać było, że przypadło to do gustu co raz liczniej przybywającej grupie fanów. Oczywiście nie zabrakło i starszego mięsa, równie soczystego i treściwego jak „Lying” z Negation (2004) – niestety w roli rodzynka z tej niezapomnianej płyty. Kto był na którymś z ostatnich koncertów Decapitated to doskonale wie, że nie jest istotne co grają, zawsze hurtem zrywają głowy z karków. Współczesny materiał oparty na groove’owowych patentach sprawdza się w harcach pod sceną – wymienię choćby „404”, „Nest”, „Veins” i wszystko jasne. To są niezawodne, pokręcone, techniczne (przy tym nie przekombinowane) małe koncertowe ludobójstwa. Każdy z instrumentalistów odwalał piękną rzeźniczą robotę, brzmienie było niemal idealne (o tym dlaczego tylko/aż niemal za chwilę), ale do tego zespół już zdążył przecież przyzwyczaić. Gościnnie w dwóch kawałkach wystąpił Sauron vel Świnia – pierwszy gardłowy dekapitatorów, który użyczył swej paszczęki w „Winds of Creation” i „Mother War” – bez dwóch zdań był to gwóźdź programu i przez to na długo pamiętany koncert. Szkoda tylko, że Rasta nie dał Sauronowi samemu się po wyżywać, ale z drugiej strony co dwa wokale to nie jeden. Same „ochy” i „achy” a niestety zabrakło obiecanego gościa specjalne w postaci Romana Kostrzewskiego, ale rozumiem, że zespół mógł nie mieć na to ostatecznie wpływu – w ogóle dziwnie „sprawnie” i w pośpiechu zespół też zszedł ze sceny, nie pożegnał się jakoś specjalnie. Nie rzutuje to oczywiście na całokształt odczuć, był to kawał sztuki. 

Czy Antigama zjadła Decapitated? Ostatecznie nie, obie kapele zarzynały i mieliły z pełnym oddaniem, ale gdyby role były odwrócone to ciężko stwierdzić kto by wypadł lepiej. Oddajmy jednak bez marudzenia zasłużoną palmę pierwszeństwa jubilatom. Kto nie był może żałować – jednak dobry mielony to całkiem pyszna rzecz. 

Zobacz galerię zdjęć:

IJK
IJK IJK IJK IJK IJK MS MS MS MS MS MS
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura