Ignatius Ignatius
94
BLOG

Świeże mięsko z Południa: J.D. Overdrive - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Ehh czasu co raz mniej na wszystko, nawet na to żeby relacyjkę z dobrej sztuki zmontować…

Postanowiłem jednak zbuntować się, wziąć się w garść i po mimo luk w pamięci jednak coś naskrobać na temat koncertu J.D. Overdrive, który odbył się… miesiąc temu w dąbrowskim Rock Out. Niestety nie ma najmniejszych szans, żebym sobie przypomniał co jegomoście tamtego wieczoru – przyjmijmy, że na potrzeby niniejszej relacji zagrali to co zagrać powinni, a nawet więcej bo tak się szczęśliwie złożyło, że południowcy zapodali przedpremierowo świeże kąski z nadchodzącego splitu Rusted Into Oblivion (2016) dzielonego z Palm Desert. Planowo miał być jeden ale nie wiem czy zawodząca mnie pamięć nie myli, że zagrali nawet dwa nowe kawałki…

Jak przez mgłę, pamiętam, że te ścieżynki wrażenie robiły całkiem smakowitych i rozpierała mnie chętka żeby móc usłyszeć jak brzmią one w studyjnej wersji, co mam nadzieję, że już w najbliższym czasie będzie miało miejsce. Wracając jednakże do tego małego i bardzo kameralnego (wręcz kameralnego do kwadratu) gigu i BARDZO dobrze, bo takowe są najlepsze, pełne spontaniczności i dziwnych zdarzeń.

Prawdopodobnie dla żartu scena została odgrodzona profesjonalnymi barierkami – naprawdę aż groteskowo to wyglądało – uwięzieni członkowie zespołu masywnymi barierkami tłoczyli się na maleńkiej sennie odgrodzeni od niemal pustej sali – to mogła być niekiepska scenografia dla niszowego klipu promocyjnego… No ale w końcu gwiazda południa przyjechała to jak gwiazda została potraktowana z wszelkimi honorami. Zabawa była tak przednia, że szkło sypało się z brzękiem, nawet mały potok piwa zaczynał wytrysnął (dosłownie) w okolicach sceny – istny rock’n’roll moi drodzy i przecież o to w tym wszystkim chodzi. Zabójczy okazali się Panowie topless z konkretnie wytrenowanymi mięśniami piwnymi, którzy postanowili w rytm skocznej muzyki podrygiwać, co zainicjowało micro moshpit – widok był ten ekstremalnie niesmaczny ale cóż zrobić tego typu piwnice swoimi prawami się przecież rządzą. Tego typu sztuki jak i przybytki sprzyjają koleżeńskiej pogaduszki z członkami zespołu, nabyciu pamiątki w postaci w tym wypadku dyskografii zespołu (w tym limitowanej edycji ostatniego albumu The Kindest of Death (2015) wydanej na jedynym słusznym nośniku w postaci kasety magnetofonowej). Oczywiście nie zabrakło też ciepłego jeszcze szatańszkiego debiutu Mentor oraz koszulek zespołu. Była też nawet „Chuj promocja” (czy coś w tym stylu, pamięć zawodzi, ale słowo „chuj” na pewno się tam przewinęło), która oferowała jeden z najświeższych wzorów w cenie większej niż pozostałe – oczywiście nie mogłem się nie oprzeć i nie omieszkałem się skusić, biedactwo musi czekać do kolejnego sezonu „grzewczego” albo do chociaż następnego koncertu tych niepoprawnych pijaków.  

Nagłośnienie jak na taką mini spelunkę było oczywiście zbyt dobre i zbyt głośne, ale powiedzmy, że to już taka norma i czynię tutaj żadnego zarzutu, koncert był taki jaki być powinien, można było się pobawić i przede wszystkim posłuchać szczerej, dobrze zagranej muzyki. Do czego bym się mógł przyczepić to fakt, że sztuka ta była zbyt krótka, a publiczność (mimo, że nie liczna) tak ładnie prosiła. 

Aaaa byłbym zapomniał, że przed J.D. Overdrive grał jeszcze jedne zespół, z takim dziwnym nieśmiałym wokalistą, który często mówił od rzeczy. Tym dziwnym zespołem był zaprzyjaźniony band… to byli jacyś grzesznicy ponoć i nazwali The Sin Company, a zagrali kawał alternatywnego rocka rodem z lat 90’ – także jakby nie patrzeć też jakaś forma „oldschoolu”. Ten czas jest niepoprawny, nie usprawiedliwia go nawet fakt, że można było dziś pospać godzinę dłużej.    

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura