Ignatius Ignatius
166
BLOG

Kyuss: Muchas Gracias - The Best of Kyuss (2000) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Kyuss: Muchas Gracias - The Best of Kyuss (2000) - RecenzjaKażdy kto zasłuchiwał się w Kyuss stwierdzi, że zespół ten wydał skandalicznie za mało płyt. Wiem, wiem nie o ilość a o jakość przecież chodzi, nie mniej jednak oczekiwać można trochę więcej od wówczas młodego zespołu. Historii choćbyśmy bardzo chcieli nie zmienimy, cieszmy się co po Kyuss pozostało. A zostawili nam w spadku trzy rewelacyjne albumy, z czego dwie bez sprzecznie określane są mianem klasyków. Niestety czwarta odsłona pustynnych rockersów pozostawiała już wiele do życzenia (delikatnie rzecz ujmując) – choć i tam znaleźć można parę świetnych kawałków. Obok długograjów zespół wydał kilka atrakcyjnych (dla fanów zwłaszcza) singli/EPek, z mniej lub bardziej wartościowym materiałem. By dać szansę większemu gronu fanów, niż tylko zagorzałym kolekcjonerom pozbierano skarby i wydano je na recenzowanej kompilacji.

Hello nobody!

Tonight we have a very special musical presentation.

So, kick back and stretch your sack 'cause here's Kyuss with UN Sandpiper.
Don't fuck up!
Don't fuck yourself!

Przedpotopowy amerykański konferansjer takimi słowami rozpoczyna to ciekawe wydawnictwo pt. Muchas Gracias: The Best of Kyuss (2000). Niech Was tylko nie zmylą słowa drugiej części tytułu! Owe wydawnictwo to „ prezent” od zespołu chyba tylko na pocieszenie... oczywiście wiadomo, że chodzi o wyciągnięcie paru zielonych, ale w idealnej rzeczywistości pewnie byłoby inaczej. O ile fani mogli się czuć wydymani po niedopracowanym …And The Circus Leaves Town (1995) tak mogą być udobruchani tym „The Bestem”, który tylko takową składanką jest na szczęście z nazwy. Dodam że, po przesłuchaniu obu wydawnictw nachodzi mnie myśl, że ktoś się pomylił przy tworzeniu czwartego krążka i zamiast najlepszych odrzutów wybrał te gorsze. Trzeba pamiętać, że wspomniany album z 1995 jest w dużej mierze stworzony z odrzutów i b-sideów z tego samego okresu i nawet z tych samych wydawnictw.

Muchas Gracias: The Best of Kyuss (2000) to 75 minut klasycznego stonera. Na 15 utworów zaledwie 5 to utwory albumowe – chodź też nie do końca, bo gdyby się uprzeć, dwa z nich ukazało się na singlach/EPkach tak jak większość – tak więc z klasycznej „trójcy” otrzymujemy symbolicznie po jednym utworze i to niekoniecznie „The Best”. O ile bezdyskusyjnie „Demon Cleaner” wspaniale reprezentuje Kyuss: Welcome to Sky Alley (1994) tak już mam wątpliwości czy to samo można powiedzieć o „50 Million Year Trip (Downside Up)” z Blues for the Red Sun (1992) i „I’m Not” z debiutanckiego Wretch (1991). Jednak jeżeli uznamy, że „Hurricane” i „El Rodeo” za reprezentantów …And The Circus Leaves Town (1995) – dziwi ta nadreprezentacja najsłabszego albumu, chodź są to rzeczywiście najlepsze momenty owego krążka. Po podsumowaniu „bestowego” oblicza kompilacji, możemy się skupić na tym co najważniejsze, czyli na trudno dostępnych smaczkach, których jest aż 10.

Kyuss: Muchas Gracias - The Best of Kyuss (2000) - RecenzjaPonad ośmiominutowy „Un Sandpiper”, to czystej krwi Kyuss o przytłaczającym, niczym ruchome piaski, niechlujnym brzmieniu. Ciężki masywny kawałek z nieśmiało meandrującą gitarą. Chwytliwy lekko zadziorny riff, wyborne nienachalne partie solowe, rytmiczna solidna gra perkusisty poukładana, spokojna bez większych fajerwerków. Wokal w tym wszystkim momentami gubi się ale jest bardzo dobrze. Zamykający chropowaty pasaż gitarowy łechce nasz zmysł słuchu. Utwór się powoli rozmazuje ale nie nuży, czuć w nim ducha trzeciego krążka i to chyba jest najlepsza rekomendacja dla tego numeru. Aż dziw, że ten utwór przez tyle lat był tylko b-sidem na singlu Gardenia (1995).

Kyuss: Muchas Gracias - The Best of Kyuss (2000) - RecenzjaZabawa jednak zaczyna się w utworze numer dwa – „Shine!” – to jeden z największych psychodelicznych jazd jakie popełnił ten nieodżałowany zespół z Palm Desert – wspaniały hołd dla prekursorskich psychodelicznych odlotów i pewnej przestrogi przed użyciem siekiery, są jak najbardziej trafne. Duszny od narkotycznych oparów, natarczywy, męczący melodią gitary. Żywy protest w postaci przytłumionego, rozdzierającego krzyku. Surrealistyczne klawisze a od połowy utworu następuje instrumentalny okaleczający zjazd. Totalna abstrakcja, którą znaleźć było można na splicie z 1996 r. z zespołem Wool.

Kyuss: Muchas Gracias - The Best of Kyuss (2000) - RecenzjaPo porcji chorej jazdy przyszedł czas na krótki odwyk w postaci „Mudfly”. To już krótsza bardziej skoordynowana porcja brudnego hałasu, gitarowe stonerowe gruzowanie, z fantazyjnym rozwinięciem tematu. Może niepotrzebnie przeciągnięto jest monotonną, rwaną końcówkę. Co ciekawe to kolejny instrumentalny utwór i doskonale broni się bez wokalu. Zdecydowanie obrodziło instrumentalnych kawałków na tym wydawnictwie, kolejnym jest „A Day Early and a Dollar Extra”, będący rozmarzoną podróż w delikatną sferę snu, jak na razie widać, że na tym wydawnictwie zebrano najbardziej psychoaktywną śmietankę jaką Kyuss ma w swojej spiżarni. Co nie znaczy że nie zadbano o czadową stronę, - zadziorny, wręcz prymitywny „Flip the Phase” (znany na splice z Queen of the Stone Age z 1997r. jako „Fatso Forgotso Phase II”) o nikłej jakości nagrania, to prosty strzał, z ewidentnym ołowianym zacięciem w średnio szybkim tempie. Coś na pograniczu materiału z jedynki i czwórki. Wszystkie trzy powyższe utwory znalazły się pierwotnie na EPce One Inch Man (1995).

W drugiej części wydawnictwa błyszczy zdecydowanie „Fatso Forgotso” – monstrualny riff, wokal z najlepszych czasów Kyuss, żywy i energetyczny utwór, który idealnie okłada nasze małżowiny porcją ciężkich dźwięków. Zdecydowanie zdominowany przez gitarę ale i perkusyjnie dzieje się nie mało. Punkt kulminacyjny z narastającym gniewem wyczuwalnym w pracy gitary. Fenomenalne przejście w zupełne inne granie, praca basu palce lizać, solówki opływają syropem klonowym, perfekcyjne wyczucie własnych wibracji i powrót do jammowanych pasaży wewnątrz utworowych. Takiego luzackiego Kyuss brakowało na …And The Circus Leaves Town (1995). Utwór ten występuje m.in. na wspomnianyn splicie z Queen of the Stone Age.  

Jako dodatek, na sam koniec umieszczono równie wartościową perełkę w postaci całej koncertowej EPki: Live at Marquee Club, są to cztery utwory nagrane 24.05.1994 w Hamburgu. EPka ta była początkowo ściśle limitowanym dodatkiem do płyty Kyuss: Welcome to Sky Alley (1994) - pierwsze 3000 sztuk wydanych ekskluzywnie z myślą o niemieckich i australijskich wydaniach. Szybko jednak całość można było skompletować kolekcjonując single/EPki Demon Cleaner Part 2 (1995) i Gardenia (1995). Materiał o tyle wartościowy, że do tej pory (o zgrozo) nie ukazał się żaden oficjalny materiał koncertowy. Tak więc mamy małą namiastkę Kyuss w życiowej formie w postaci świetnego „Gardenia” i  energetycznego „Conan Troutman” z trójki oraz „Thumb” i „Freedom Run” z dwójki. Na uwagę zwraca zwłaszcza ten ostatni, który rozrósł się do ponad ośmiu minut, ostanie minuty to naturalne improwizacje i zabawa utworem podczas koncertu – móc widzieć to na żywo to musiało być coś…

Z niezrozumiałych przyczyn, do pełni szczęścia zabrakło m.in. debiutanckiej EPki i coveru Into the Void” z repertuaru mistrzów z Birmingham. 

Podsumowując, jest to obowiązkowy suplement dla fanów, jest tu dużo dobra, więcej może niż na ostatniej płycie. Teraz pokuśmy się o mały myślowy eksperyment i wyobraźmy sobie, że cofamy się do 1995 roku i nadzorujemy pracę nad …And The Circus Leaves Town (1995).

Z wszystkich odrzutów, który znalazł się na obu wydawnictwach, można było zrobić śmiało kolejny klasyk, bardzo eklektyczny, szalony i do bólu kyussowy. A tak mamy kompilacje, która lepiej się broni niż album studyjny. 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura