Ignatius Ignatius
764
BLOG

Kyuss: Kyuss (Welcome to Sky Valley) (1994) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Kyuss: Kyuss (Welcome to Sky Valley) (1994) - RecenzjaTrzeci krążek Kyuss uznany jest powszechnie za ich szczytowe osiągnięcie. Ciekawostką jest nie jednoznaczny jego tytuł, istnieje kilka wersji – najbardziej powszechna jest Welcome to Sky Valley – od szyldu widniejącego na okładce. Jednak prawda jest taka, że album ten nosi tytuł po prostu Kyuss a szyld jest tylko elementem okładki. Istnieje też kompromisowa wersja Kyuss (Welcome to Sky Valley) (1994) i przy niej pozostańmy. Kyuss z płyty na płytę dbał o  co raz bardziej psychodeliczny wydźwięk swojej twórczości. To już jest zupełnie inne oblicze pustyni niż na poprzednich dwóch krążkach. W dużym uproszczeniu można rzec, że trzecia odsłona mistrzów stonerowych dźwięków to rozwinięty styl zapoczątkowany na Blues for the Red Sun(1992), gdzie już w tedy muzyka była bardziej miękka i nastrojowa (jak na kyussowe standardy). Gdy spojrzymy na spis utworów dostrzeżemy osobliwy podział na trzy części – pierwotnie album składał się z trzech dużych części i zespół zastrzega, że należy ich słuchać w całości. Kalifornijczycy porwali się na koncepcyjny album i już w tym miejscu zapewniam, że eksperyment udał się wybornie.

Część pierwsza składa się z „Gardenia”, „Asteroid” oraz „Supa Scoopa and Mighty Scoop”.  

Początek rozmyty, leniwy, gitarowa fala udarowa zaczyna skrupulatnie drążyć skały. Riffy penetrują kolejne warstwy, sekcja rytmiczna dokłada wszelkich starań, aby ten proces był jak najbardziej skuteczny. Dołącza zrezygnowany, zatopiony w melancholii chropowaty głos wokalisty. Już pierwsze minuty trzymają w nieznośnym napięciu, wszystko za sprawą gitarowej dekadencji. Szybko zespół daje się porwać swobodnemu improwizowaniu, które rozpościera psychodeliczną mgłę. Narkotyczny nastrój jest jeszcze bardziej dosadnie niż poprzednio podkreślany. Lądujemy w miękkim, ciepłym piasku, na pograniczu jawy i snu, uchwycony został moment, gdzie przez krótką chwilę nie wiemy co dookoła nas się dzieje. Najlepiej wtedy popłynąć z Kyuss, który może z czasem wypuści nas do świata rzeczywistego. Po tym solidnym wstępie, zaatakowani zostajemy kosmicznym utworem instrumentalnym – początek ścina krew w żyłach zniewalającą akustyczną gitarą. Muzyka oblepia nas mokrymi mackami, asteroida nabiera tempa, rozpada się, jej cząstki rozpoczynają bombardowanie atmosfery. Tarcie powoduje nieludzkie, spazmatyczne jęki bólu gitary. Chwila wyciszenia, która przywołuje złowrogą apokaliptyczną melodię, tym razem znacznie dłużej sycąca nas pięknymi dźwiękami. Kontra wtórnego druzgocącego natarcia robi jeszcze większe wrażenie. Wieńczący część pierwszą utwór  pokazuje znaczny postęp umiejętności wokalnych Johna Garcii, który łączy subtelność z niepozbawionym pazura wokalem. Przepaść pomiędzy debiutem a trzecią płytą jest ogromna jeżeli chodzi o umiejętności wokalne. Brant Bjork wybija marszowe rytmy, szybko wpadamy w wspaniały groove, aksamitny ciężar z górkami wokalisty w refrenach. Hipnotyczne riffy Josha Homma wraz z całokształtem instrumentalnej kawalkady nie pozwalają od siebie oderwać. Kompozycje naturalnei rozrastają się, sprawiają wrażenie, że żyją własnym życiem. Krótka pauza otwierająca drzwi subtelnej solówce, która niebezpiecznie wije się i skręca. Na koniec mechaniczna gilotyna tnie ciszę na co raz dłuższe kawałki aż w końcu cisza zwycięża.

Druga część albumu skonstruowana jest również z trzech utworów: „100°”, „Space Cadet” oraz największy przebój z tejże płyty „Demon Cleaner”.

Jeżeli ktoś tęsknił za czadowym obliczem Kyuss, to „100°” będzie w sam raz dla niego, jest to frywolne, energetyczne riffowanie w średnio szybkim tempie. Czuć w tym kawałku ducha z początków działalności zespołu, przyprawionego elementami z bardziej dojrzałego okresu. Zaskakujący funkujący pasaż jest tego najlepszym przykładem. Po tym krótkim orzeźwieniu kosmiczny kadet musi odbyć swoją podróż, ciężka akustyczna gitara sugestywnie maluje kobaltową czerń nocnego nieba zakłócanego przez diamenty gwiazd, do których mknąć będzie nasz kadet. Znów nie mogę się nadziwić, że ówcześnie stosunkowo młody zespół potrafił grać tak idealnie w stylu rockowych gwiazd, które mogły by być ojcami Kyuss. Folkowa akustyczna uczta, jest to jeden z najbardziej progresywnych momentów w historii tego zespołu. Każda z części jest wyjątkowa, bardzo równa i ciężko zdecydować, która jest najlepsza, ale druga część ma właśnie tą przewagę, że posiada „Demon Cleaner”, który jest dla mnie gwoździem programu całego albumu.

 

I've got the demons in me,

I've got to flush them all away,

I feel the demons rage,

I must clean them all away

Dosadna praca perkusji, podążający za nią pomruk gitary basowej Scotta Reedera, który zastąpił Nicka Oliveri. Transowy riff siejący w naszej percepcji spustoszenie, do tego leniwy czysty głos wokalisty. Cała ta lepka, słodko-kwaśna atmosfera, miękki ciężar brzmienia przeszywany niepokojącymi wibracjami. Echo powtarzające

Yeah, yeah yeah

Będzie dłuuuugo obijać się wewnątrz waszych czaszek. Rozpalone solo ramię w ramię z tamburynem rozprawiają się z wewnętrznymi demonami. Wielki to utwór i strasznie uzależniający. W cale nie powinno dziwić, że właśnie do tego utworu powstał klip urzekający klimatem i artystycznymi środkami – może naiwnymi ale jakże współgrającymi z muzyką.

Na część trzecią składają się cztery, licząc z małym bonusem pięć utworów: „Odyssey”, „Conan Troutman”, cover Across the River – „N.O.”, „Whitewater” oraz żarcik „Lick Doo”.

Kyuss: Kyuss (Welcome to Sky Valley) (1994) - RecenzjaW epickiej odysei rozpoczynającą finalną część albumu nadal jesteśmy zanurzeni w dusznych nierzeczywistych oparach. Z tą różnicą, że jest znacznie masywniej za sprawą ciężkiego kalibru sekcji rytmicznej, która ciska tu i ówdzie śmiertelne razy. Zresztą cały zespół prezentuje gniewne oblicze z nerwowym wokalem na czele. Przygniatani jesteśmy rasowym stonerowym ciężarem, agresywnymi partiami gitar. Przewijają się mniej lub bardziej oczywiste cytaty i zwroty akcji. Nagle na chwilę robi się spokojniej, gitara delikatnie łka, ale burza piaskowa cały czas krąży atakując znienacka ze zdwojoną siłą. Raz po raz szarpani jesteśmy przez pustynny diaboliczny sztorm, zrodzony w dawno zapomnianych sercach wyschniętych mórz. Metaliczny zgiełk ciężkozbrojnych wojowników – barbarzyństwo wróciło w najgłośniejszym i najszybszym utworze na płycie. Tytułowy Conan (do dziś nie wiem czy chodzi o słynnego Cymmeryjczyka) bezwzględnie sieje spustoszenie. Wyżej wspomniany cover to hołd dla mało znanego kalifornijskiego zespołu Across the River, który w połowie lat 80 mieszał w stylu, który można uznać za proto stonerowy. Czas na finał finału czyli małe arcydzieło zamykające część trzecią. Biel czystego piasku a może jednak wody lśni tak jasno, że aż oślepia w swoim kulminacyjnym momencie. Jednak początkowo nic na to nie wskazuje, początek subtelny niczym szelest porannej mżawki. Z czasem włącza się przenikliwy gitarowy puls. Biały szkwał szumi co raz bardziej intensywniej tak, że biedny wokalista ginie. Kolejna burza piaskowa tak szorstka i czysta niczym pierwotna pieśń pustyni. W środku zespół znów popłynął w improwizowane rejony, czarując przejmującymi dźwiękami nie z tej planety, nie z tego czasu, nie z tego wymiary – chodź zagrane w sposób jak najbardziej konwencjonalny. Jako dodatek mamy groteskowy „Lick Doo”, który niepotrzebnie wyrywa nas z sennego rozmarzenia, ale nie ma tego złego, przecież można jeszcze raz wrócić do Sky Valley.  

Wyjątkowy to album, mniej metalowy, mniej tu ciężaru na rzecz bardziej lirycznych rozwiązań. Znacznie więcej tu muzyki, którą docenić może szersze grono słuchaczy. Kto wie może to najlepsza wizytówka Kyuss, album od którego powinno się zaczynać? Ja tak osobiście nie uważam, zdecydowanie wolę stopniowo, chronologicznie podziwiać rozwój artystyczny – zwłaszcza takich zespołów jak Kyuss. Jednak jeżeli ktoś wybredny chciałby poznać tylko ten jeden jedyny album to powinien sięgnąć właśnie po Kyuss (Welcome to Sky Valley) (1994).

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura