Ignatius Ignatius
132
BLOG

Księga Dusz dla wszystkich królów: Iron Maiden / Anthrax - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 3

Okres wakacyjny to bardzo obfity okres w stadionowe koncerty i festiwale, z bólem serca nieźle trzeba się nagłowić żeby dokonać selekcji. Niestety nie na wszystkim da się być a bilety, które do tanich nie należą najczęściej trzeba kupować z sporym wyprzedzeniem. Tak się złożyło, że dzień po koncercie Black Sabbath do Wrocławia zawitał Iron Maiden wspierany przez Anthrax – takiego zestawu trudno sobie odpuścić.

Oba zespoły promują ciepłe jeszcze muzyczne płody, w dodatku jedne z lepszych od wielu lat. Zarówno Żelazna Dziewica jak i Wąglik nagrały albumy na pokrzepienie serc fanów starego dobrego metalu, absolutnie niczego nowego niewnoszące ale nie tego się oczekuje od weteranów.

Jako pierwszy na placu boju sprawdził się Anthrax, szaleni thrahersi z Wschodniego Wybrzeża zapodali energetyczny set mieszający trochę nowości z starociami – ograniczony czas nie pozwolił niestety rozwinąć skrzydeł ale i tak był to treściwy gig. Po mimo, że Anthrax nie należy do zespołów pierwszej świeżości, to wielki szacun należy się za sceniczne zaangażowanie zespołu, muzycy szaleli. skakali, headbangowali jak trzydzieści lat temu, komentarze starych metali siedzących obok były jednoznaczne – „ten zespół się odrodził” i trudno się z tym nie zgodzić. Oprócz ogólnej dobrej kondycji cieszyła sprawność wokalna Joego Belladonny, który wyciągał ładnie górki, który pasował do kawałków z ostatniego albumu For All Kings (2016), nadając epickiego posmaku w thrashowo heavy metalowym szaleństwie. Starych fanów najbardziej jednak kręciły kawałki z klasycznego Among the Living (1987) – „Caught in a Mosh” i „Indians”(którym zresztą kończyli swój występ) -  jedne z większych hiciorów, nic dziwnego, że były to najmocniejsze momenty koncertu. Oprócz tego starsze płyty reprezentowały covery „Antisocial” i „Got The Time”. Z jednej strony nie dziwi ich obecność w secie,  ale dwa cudzesy na osiem odegranych kawałków to chyba trochę za dużo, zwłaszcza, że jest przecież z czego wybierać z własnej twórczości.

Jedyne do czego można się przyczepić to krzywdę jaką sobie zrobił Joey Belladonna farbując się chamsko na czarno (kogo chce oszukać?) który wyglądał przez to tragikomicznie przy Scocie Ianie, który godnie radzi sobie z akceptacją upływającego czasu.

Brzmienie zespołu było bez większych zastrzeżeń, szkoda tylko, że grali tak krótko, śmiało mogliby z dwa kawałki jeszcze pocisnąć. Na szczęście na sam koniec Joey zapowiedział, że zaplanowana jest trasa Anthrax w roli headlinera – oby zawitali również do naszego kraju.

Pokuszę się na koniec o porównanie pomny koncertu Slayera przed Ironami w Poznaniu sprzed dwóch lat – O dziwo koncert Anthrax zrobił na mnie większe wrażenie, co chyba będzie najlepszą oceną występu Nowojorczyków.

Po dłuższej przerwie - Iron Maiden spóźnił się około dwudziestu minut, nareszcie rozpoczęło się heavy metalowe show. Nie ważne jak często nas Brytyjczycy odwiedzają, wysoka frekwencją mają murowaną. Od lat jest to dla mnie fenomenem ale będąc na koncercie Ironów szybko rozwiewają się wszelkie wątpliwości – zawsze przyjeżdżają z profesjonalnym widowiskiem, które zapada w pamięci. Koncerty Iron Maiden to James Bond show businessu. Wszyscy czekają na starcie kolejnej inkarnacji Eddiego z zespołem – tym razem ogromny szamanowi Eddiemu, Bruce wyrywa serce. Nie ważne, że zawsze Bruce w czerwonym mundurze macha ogromnym Union Jackiem pod czas „Trooper” – zawsze robi to ogromne wrażenie i aż dziwne, że z lewej strony mocy nigdy nie padły zarzuty, że to przecież faszyzm aby tak manifestować dumę z własnego pochodzenia i to w dodatku podczas koncertu – obciach jakich mało*

Wrocławski koncert, który odbył się 3.07 w ramach trasy The Book of Souls World Tour 2016 zdominowany był jak nie trudno się domyśleć przez najświeższy materiał. Po odtworzeniu „Doctor, Doctor” UFO obejrzeliśmy krótkie animowane wprowadzenie wprowadzające w koncept albumu The Book of Souls(2015). Interesujące było humorystyczne nawiązanie do awarii lotniczej samolotu, które niedawno przydarzyło się zespołowi. Koncert rozpoczął „If Eternity Should Fall”, zdecydowanie średni otwieracz, myślę, że powinni zacząć bardziej energetycznym strzałem, choćby singlowy „Speed of Light”, który zapodany został jako drugi. Niespodzianką dla mnie był pierwszy staroć jaki przypomnieli Brytole –  piękny „Children of the Damned” z The Number of The Beast(1982), balladowy początek przygotowuje na skomasowaną, elektryzującą furię czystego NWOBHM – za to właśnie kocha się ten zespół. Po tej smakowitej delicji wracamy do ostatniego krążka, utwór „Tears of Clown”, jest utworem szczególnym bo zadedykowany ś.p. Robinowi Williamsowi, o czym nie omieszkał Bruce przypomnieć zapowiadając utwór. Gwoździami programu były epickie, maidanowe suity – „The Red and the Black” oraz tytułowy „The Book of Souls” rozdzielone obowiązkowymi „The Trooper”, „Powerslave” i kolejnym tym razem krótszym świerzakiem „Death or Glory”. Dzięki temu można było nasycić się do woli dziewiczo żelaznym brzmieniem gitar i basu oraz niezmiennie silnego głosu wokalisty. Nowy materiał idealnie bez żadnego zgrzytu zazębia się z kawałkami z czasów największej świetności Ironów, przez co cały koncert był spójny i dynamiczny. Jeżeli dodamy do tego nieustanną efektowną pracę sceniczną wszystkich członków zespołu (uczcie się smarkacze jak się powinno koncerty grać) to otrzymujemy wysokiej jakości widowisko. Oczywiście można pokręcić nosem na scenografię, która jakoś nie pasowała mi do muzyki ale cóż poradzić, że taki był zamysł całej płyty – był ponad trzydzieści lat temu starożytny Egipt, tym razem padło na piramidy w Meksyku… Jak już wspominamy zamierzchłe czasy, Bruce jak zawsze wspomniał o historycznej trasie w 1984 roku, kiedy to wielka zachodnia gwiazda metalowa po raz pierwszy przebiła się przez  Żelazną kutynę. Wokalista najpierw sprawdził czy pamiętamy tamte czasy a potem by wzniecić międzypokoleniową więź zapytał kto się urodził tamtego pamiętnego, orwellowskiego roku. Z miłych akcentów jakie wydarzyły się podczas koncertu było odśpiewanie przez tysiące gardeł „100 lat” dla perkusisty, który obchodził jubileusz 60lat!, za co zresztą osobiście podziękował po koncercie. Końcówka koncertu to przekrojowa jazda po starych płytach – i tu znów zespół sprawił mi wielką niespodzianką grając wspaniały „Hallowed Be Thy Name” – zawsze mam ciary gdy słyszę ten przejmujący utwór. Tym razem oprócz tego wiele negatywnych emocji sprawił nie tylko mnie człowiek odpowiedzialny za nagłośnienie wokalu – niestety nie tylko podczas tego utworu, wyższe rejestry „pływały”, „zanikały” i ogólnie kulały, aż się zastanawiałem, czy to może jakaś niedyspozycja głosowa Bruce’a ale jak się okazało szybko to nie była wina wokalisty. Jak już jesteśmy przy brzmieniu to jak na warunki stadionowe było dostatecznie poprawnie, wyjątkiem były bardziej intensywne, zagęszczone momenty, gdzie dźwięk zaczynał odbijać się i zlewać. Nie mogło zabraknąć oczywiście „Fear of the Dark” – sądząc po niektórych reakcjach, odniosłem wrażenie, że chyba niektórzy czekali tylko na ten utwór… Mnie tam np. bardziej ucieszył następujący po nim zadziorny hymn zespołu „Iron Maiden”.

Na szczęście długo nie trzeba było długo czekać na bis, bo jak na lipcowy wieczór było trochę zbyt rześko. Z pomocą przybył piekielny „The Number of The Beast” a po nim piękny „Blood Brothers”, przed którym Bruce powiedział parę słów o ogólnoświatowej jedności i tego typu bzdurach. O dziwo po tym kawałku część wiary zaczęło się ewakuować chodź nie był to ostatni numer. Trzecim i ostatnim utworem na bis był „Wasted Years”, w której niestety gubił się główny gitarowy puls.

Nastawiałem się na dużo słabszy koncert, dlatego bardzo miło zostałem zaskoczony. Co prawda daleko było do wspaniałości gigu w ramach trasy Maiden England ale to akurat zrozumiałe. Mam tylko nadzieję, że wigor jaki dopisuje zespołowi będzie się utrzymywał kolejną dekadę a nawet niech trwa dłużej.

* – pamiętacie co się działo gdy Złe Psy Andrzeja Nowaka wydało album Polska (Urodziłem się w Polsce)(2012)?

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura