Ignatius Ignatius
132
BLOG

Opprobrium: Mandatory Evac (2008) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Dziś tak się złożyło wypada 13 w piątek, całe szczęście, że nie jestem templariuszem bo wtedy pewnie bym się przejął bardziej tym zbiegiem okoliczności, ale tak się składa, że niniejsza recenzja dotyczy bardzo pechowej płyty, pechowego zespołu. 

Opprobrium: Mandatory Evac (2008) - RecenzjaBrazylijscy bracia Howard można z przekąsem nazwać death metalową Kate Bush – przerwy jakie dzielą poszczególne płyty są ogromne. Szkoda tylko, że gdy już nagrają album to nie przekłada się to w żadnej mierze na jakość. Wydana w 2000 roku poprzednia płyta nie grzeszyła nowatorstwem ot kolejny na rynku poprawny album – a nie tego chyba wymaga się od muzyków z takim doświadczeniem. Mandatory Evac(2008) był drugą próbą przypomnienia o sobie. Po kolejnych długich latach niebytu Opprobrium postanowiło zaryzykować nie wchodząc ponownie do rzeki zwanej Incubus, dokonując małej rewizji wykonywanego stylu. Nie łudźmy się, że nagle weterani death thrashu zaczną groteskowych prób modernizacji na miarę Morbid Angel. Wręcz przeciwnie na przekór wszystkiemu postanowili nagrać jeszcze bardziej oldschoolowy album – może nawet bardziej niż pierwsza taśma demo… Nie wiem czy to surowe brzmienie to celowy zabieg retro ale Mandatory Evac(2008) brzmi miejscami gorzej niż wspomniane demo Supernatural Death(1987), produkcyjnie osiągnięto poziom faveli – bród smród i ubóstwo, brzmienie jest suche, płaskie i zapiaszczone – i muszę przyznać ma to wszystko sens w porównaniu z wszechogarniającą wymuskaną cyfryzacją, takie surowe katharsis dobrze robi.

Album zaczyna się niepozornie, wpadamy do grząskich mokradeł, które parują i strasznie cuchną w dodatku osaczeni jesteśmy lepkim zimnem. Słowem staroszkolny death metal niestety z niezrozumiałych przyczyn otwierający „Dark Science” jest do bólu przeciętny i aż dziw, że ten utwór otwiera płytę. Kawałek ten jest o tyle reprezentacyjny, że jest to krótki ochłap, który nie ma trzech minut – tak, tak bracia się nie bawią w rozbudowane suity. Krążek składa się z dwunastu utworów a cała przyjemność trwa trzydzieści minut – na dzisiejsze standardy może i krótko ale uwierzcie mi, że to bardzo optymalny czas trwania aby nie zanudzić się na śmierć. Nie no aż tak źle to nie jest, zdarzają się incubusowe akcenty np. w „Never Found” – bardziej zwarte konstrukcje, mroczne, kalające uszy gitarowymi drzazgami Francisa. Sekcja pracuje ohydnie topornie, ale czuć mimo wszystko rękę Moysesa. Wokalnie to obskurny ale czytelny ryk – niestety jak to bywa w życiu to już nie to co kiedyś. Za to klarowne, gładkie gitarowe solówki kontrastują z rozkładem całokształtu. Podobnie jak na incubusowym debiucie słychać ciągoty do klasycznego heavy metalu – mowa tu np. o „No One at My Funeral”, począwszy od wokalu, który jest bardziej histeryczny oraz przede wszystkim w gitarowym rzemiośle z soczystą solówka na czele. Można powiedzieć, że z utworu na utwór, płyta ta zyskuje, na pewno co się chwali to znacznie bardziej zróżnicowane wokale względem Discerning Forces(2000).

Na uwagę zasługuje utwór tytułowy, który w całej swojej prymitywności potrafi zaskoczyć, jest to jeden z dłużej zapadających w pamięć utworów, głównie za sprawą zabawy w gitarową syrenę alarmową – cóż zrobić, zawsze miałem słabość do tego typu patentów, które szybko nastrajają do przekazu jaki zespół ma w zanadrzu. To właśnie tym utworem powinien się zaczynać album. Podobne rozwiązania można znaleźć jeszcze w „Sports of Danger”, który jest najbardziej „heavy metalowym” utworem jaki stworzyli Howardowie.

Opprobrium: Mandatory Evac (2008) - RecenzjaPonadprzeciętną wybija się „Daily Stress”, i to z wielu względów, po pierwsze zadziwiająco miękko brzmiąca perkusja – bardzo podobne wrażenie sprawia to co parę lat później nagrał Cavalera na Blunt Force Trauma(2011). Utwór przez to brzmi jakby został nagrany co najmniej dwie dekady temu. Po drugie jest to jeden z najszybszych i najmocniejszych punktów programu, dopieszczony wspaniałym solem. Brzmi to tak jakby najwięcej czasu poświęcono temu utworowi przy tym wyjątkowo się przykładając. Szkoda, że reszta płyty tak nie wypada, tu rodzi się wniosek, że chyba za szybko krążek został zrealizowany w dodatku na odwal się – to przypomina felerny (chodź nie taki zły jak go malują) In Torment in Hell(2001).    

Na uwagę zasługuje jeszcze „Compulsive Warrier”, które niespodziewanie zaczyna się czystym niczym anielicy łza, akustycznym intrem. Szybko wraca ognista zamieć o zaskakującym epickim wydźwięku, a za sprawą, przewijających się marszowych rytmów  wręcz militarystycznym. W zasadzie druga połowa albumu zdecydowanie bardziej porywa mając coś więcej do zaoferowania. Mandatory Evac(2008) za pierwszym razem długo się rozkręca w percepcji słuchacza i trzeba dać mu czas i przywyknąć.

Dobrze, że to tylko 30 minut, jak wspomniałem wyżej - na dłuższą metę byłoby to już ciężkostrawne – dobra rada nie porównujcie tego albumu z krążkami sygnowanymi Incubus – na dobrą sprawę nie ma nawet po co porównywać z poprzednim Opprobrium, to całkiem inna para glanów. I dobrze w tej sytuacji mamy klasycznie brzmiący album nagrany przez weteranów. Początkowo absolutnie album mnie nie porwał, trzeba mu dać więcej czasu by z strasznie przeciętnych potworków jak „Ignorance” wyłuskiwać smaczki w postaci tłustego basiura, żeby w tym nieoszlifowanym kamieniu dostrzec sens i doszukać się autentyczności – chodź ganić trzeba braci za zbyt leniwe podejście do tej płyty. To mogła być na prawdę krzepiąca, nostalgiczna death thrashowa podróż w czasie, w tej płycie tkwi zmarnowany potencjał. 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura