Ignatius Ignatius
164
BLOG

Incubus: Serpent Temptation (1996) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Na wstępie zaznaczyć muszę, że kwestia remasteringu nagrań muzycznych mnie ani ziębi, ani grzeje. Oczywiście bardziej cenię pierwotne brzmienie ale jeżeli skazany jestem na wznowienie z poprawionym brzmieniem to nie wybrzydzam. Jednak od każdej reguły znajdzie się wyjątek i dla mnie osobiście kontrowersyjnym przykładem jest profanacja dokonana przez Incubus na swoim wyrywającym z kapci debiucie z 1988.

Incubus: Serpent Temptation (1996) - RecenzjaW 1996 ukazuje się wznowienie kultowego Serpent Temptation(1988), jednak nie było to typowe dla tego typu wydań kosmetyczne podrasowanie. Zespół zdecydował się pójść o krok dalej znacznie bardziej ingerując w swoje dzieło. Rzeczywiście odświeżone zremasterowane brzmienie od razu rzuca się w uszy. Przyznacie (zwłaszcza stara gwardia), że niezrozumiałym jest grzebienie w czymś co jest doskonałe. Niepotrzebnie gmerając w tym albumie zniszczono wspaniały monument. Album stał się niespójny z jednej strony mamy uwspółcześnione i bardziej pełne brzmienie, z drugiej oldschoolową, kultową muzykę, która bez tego się broniła przecież świetnie stanowiąc obiekt pożądania wśród kolekcjonerów i miłośników starego dobrego death metalu. Tym małym krokiem, który przyczynił się do tej pięknej katastrofy było wycięcie pierwotnych wokali Scotta Latoura na rzecz nowo nagranych przez Francisa Howarda…  Nietrudno się domyśleć, że wokale są w kompletnie innej manierze niż w oryginale, bardziej gardłowe growle jakie znamy z drugiego krążka, co można traktować jako zabieg sprawiający, że dyskografia brzmi spójniej – pytanie tylko po co?! Jeżeli ktoś zasłuchiwał się w pierwotnej wersji będzie miał potężny dysonans poznawczy. Gdy odpalimy tę płytę tuż po osłuchaniu się z Beyond the Unknown (1990) to da się to jeszcze może jakoś przełknąć,  ale gdy się wróci do pierwotnej wersji – tu już zaczyna zgrzytać… nie to mało powiedziane, zaczyna się wołać o pomstę do niebios… nie ma co się oszukiwać zastąpienie nawiedzonych, przesiąknięte młodzieńczym szaleństwem i siarką wokale Scotta to strzał w oba kolana i stopy. Pierwotny wokalista wciąga nosem partie Francisa – które do kiepskich nie należą ale najzwyczajniej nie pasują do stylistyki płyty. To właśnie było siłą tego zespołu, który nagrał dwa krążku, które były w nieco innych klimatach. Wokale Francisa sprawdziły się na drugiej płycie idealnie. Na jedynce zdecydowanie bardziej pasują piekielne wyziewy Scotta.

Remastering uwypuklił np. talerze, które w oryginale były bardziej schowane, przez co w pierwszej chwili myślałem że i partie perkusji zostały położone na nowo. Gitarowa i perkusyjna materia nie licząc kosmetyki na szczęście nie zostały poddane ingerencji. Zmiany dosięgły sfery lirycznej (ciekawy przejaw autocenzury), która ma już jednoznacznie wydźwięk chrześcijański – co przez ideologicznie zaangażowanych, zatwardziałych prawdziwków było kolejnym powodem do ubolewania. Oprócz tego nagrano nowe partie basu, które na mój gust chyba aż tak bardzo nie różnią się od pierwotnych bo nie dostrzegam różnicy. Z mniej istotnych zmian należy wspomnieć o niektórych tytułach oraz oczywiście okładki która nie dorównuje pierwowzorowi ale też stanowi bardzo klimatyczny, pasujący zarówno do albumu jak i przekazu Incubusa.

Co do zmian wynikających z remasteringu i nowych wokali to jak wspomniałem na początku są w zależności od kawałka mniej lub bardziej niekorzystne. Najbardziej zniszczono  oldschoolowe kawałki bardziej zakorzenione w thrashu jak „Voices From the Grave” (tutaj pt. „Unseen Bereavement”). Te które stylistycznie są bliższe „czystemu” death metalowi może nie tyle co zyskują ale da się ich z przyjemnością posłuchać – przykładem takich utworów będzie „Hunger of Power” – pasaż brzmi bardziej mięsiście, całkiem nieźle po zmianie wyszedł „Underground Killer” („Curtain Closed”) zupełnie inaczej się go słucha niż pierwotnej wersji i to chyba jest najlepszy kawałek na odświeżonej wersji płytowego debiutu Brazylijczyków.

Najlepiej zmiany obrazuje tytułowy numer i mam do tej wersji bardzo mieszane uczucia. W zależności od partii mamy do czynienia z skokami jakościowymi –bardziej zagęszczone momenty koszą niemiłosiernie, jednak te bardziej melodyjne (umownie nazwijmy „spokojniejsze” jeżeli można używać takich określeń w przypadku takich albumów. Utwór ten najlepiej pokazuje, że nowe wokale były poronionym pomysłem, zabito doszczętnie nastój jaki podsycał Scott swoim opętanym głosem – tego się nie dało poprawić i grzechem ciężkim była jakakolwiek ingerencja. Rozumiem, że wydanie z 1996 jest swoistą wizją braci na temat tej płyty – tylko w takim razie szkoda, że nie było ich stać na bycie konsekwentnym. Jak już się uparli i zdecydowali na taki krok, to zamiast iść na łatwiznę i odwalając kaszanę mogli już chociaż w całości nagrać ten album np. z okazji dziesięciolecia jej wydania. Wtedy proszę bardzo można eksperymentować i zrobić wariację na temat. Wówczas zupełnie inaczej postrzegałoby się taki zabieg, na pewno poszłaby fala krytyki (po części zapewne uzasadniona), że po co, że to skok na kasę (uwielbiam ten argument w kontekście tak niszowego gatunku muzyki) ale zyskalibyśmy pełnowartościową płytę a tak powstał ciężkostrawny potworek.

Trochę się po wyżywałem nad tym krążkiem, zastanawiałem się nad tym żeby po prostu nadmienić o tej wersji przy recenzowaniu oryginału ale postanowiłem nie popuścić i popełnić osobny tekst.

Jednak z przyzwoitości muszę napisać, że tylko z perspektywy czasu tak łatwo przychodzi krytyka tego albumu, jednak gdy wczujemy się w realia 1996 roku, kiedy to Internet nie był zbytnio dostępny – album ten był białym krukiem, zwłaszcza w naszym kraju. I choćby taki jej substytut był nie lada gratką. W tym roku po niespełna trzydziestu latach po raz pierwszy na rynku, oficjalnie ukazała się pierwotna wersja i to po raz pierwszy w formie CD, oczywiście ze zmienioną nazwą na Opprobrium. Posiadacze omawianej wersji musieli teoretycznie czekać dwadzieścia lat żeby posłuchać legalnie oryginalnej, wersji. Dziś to już jest niezobowiązująca ciekawostka dla kolekcjonerów - w 1996 roku serce fanów chociaż na chwilę zabiło szybciej po odpaleniu tego krążka. Tylko dlaczego usunięto to wprawiające w apokaliptyczny nastrój intro? 

Poniżej dla porównania:

 Wersja z1988

Wersja z 1996

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura