Ignatius Ignatius
335
BLOG

Cavalera Conspiracy: Pandemonium (2014) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Ciekawe czy przejmuje się ktoś jeszcze szumnym marketingiem i sloganami pokroju – nagraliśmy płytę najbardziej brutalną/najszybszą/najmocniejszą/najohydniejszą – niepotrzebne skreślić – to oczywiście folklor towarzyszący muzyki metalowej od wielu lat, nadaje to kolorytu, a nawet czasem z dziecięcą naiwnością sobie myślimy – a nóż rzeczywiście przekroczono jakąś dawno nieprzekroczoną granicę? Piszę o tym we wstępie recenzji trzeciego krążka Cavalera Conspiracy nieprzypadkowo, bowiem jak wiadomo zespół (dosłownie) pogrobowców Sepultury od prawie dekady usilnie stara się przywołać oldschoolowego ducha ekstremy na swoich krążkach. Raz owa idea realizowana była gorzej Inflikted(2007) raz lepiej Blunt Force Trauma(2011). Tym razem jednak Max w swoich przepalonych trawą fantazjach przeszedł samego siebie – mianowicie zachciało mu się nagrać płytę zawierającą „brutalny grindcore”… Są tacy co nawet uwierzyli w to bajanie widząc koszuli Terrorizer pod czas koncertów. Zejdźmy jednak na ziemię, trzeci krążek konspiracji braci Cavalera nie ma nic wspólnego z grindem chodź jest to na pewno znacznie brutalniejszy krążek – chodź może to wynikać z bardziej mętnej produkcji niektórych ścieżek. Pandemonium(2014) jest w rzeczywistości dalszym rozwinięciem drogi obranej na poprzednich płytach, można śmiało już rzec, że zespół wypracowuje sobie swój styl mieszania elementów retro z bardziej zmodernizowanym metalem, doprawioną melodyjkami Marca Rizzo.

Cavalera Conspiracy: Pandemonium (2014) - RecenzjaZespół pokusił się o małą rewolucje jeżeli chodzi o szatę graficzną, zrywając z minimalizmem na rzecz interesującego „kolarzu”, która jest turpistyczną, symboliczną wariacją na temat brazylijskiej flagi.

Album składa się z dziesięciu utworów, czas całkowity to niecałe czterdzieści minut energetycznego gitarowego rzemiosła. Znów dominują średnio szybkie kawałki, przełamywane death metalowym walcem. Już w tytułowym „Babylonian Pandemonium” okładkowy czaszko-czołg odpala z wszystkich dział, świdrującymi partiami gitary, mechanicznymi seriami riffów, wszystko spowite jest gęstymi spalinami i dymem. Wyrabia się growl Maxa, który w porównaniu do tego co prezentował na debiucie naprawdę poczynił satysfakcjonujące postępy – chodź obawiam się, że może to być niestety zasługa podrasowania w studio, o czym świadczyć może dziwnie schowanie partii wokalnych. Mimo wszystko wokale są jeszcze bardziej zróżnicowane, obok gardłowych growli, pojawiają się skrzeki i bardziej naturalnie brzmiące krzyki i wrzaski, które podkreślają emocjonalne zaangażowanie jakiego brakowało często na poprzednich wydawnictwach zespołu. Słychać, że starano się zachować wstrzemięźliwość jeżeli chodzi o melodyjne partie Marca Rizzo, zdecydowanie postawiono na brutalność. Nie na długo bo z utworu na utwór partii melodyjnych będzie co raz więcej, jednak przez pierwszą połowę albumu, jest ich jakby mniej. Dowodem niech będzie bezpośredni oklep w „Scum” gdzie powraca ciężar gatunkowy otwieracza albumu. Smolisty basiur nowego basisty – Nate Newton, od pierwszych sekund gruchocze kości. Masywne, ciężkie brzmienie, z tylko delikatnie akcentowanymi ozdobnikami. Jak na dwie i pół minuty jest to rozbudowany kawałek pełny deklamacji, wrzasków, które urozmaicają gitarową materię, która kipi od dekadencji. Nie wiem tylko po co tak szafuje się zmianami tempa, wydaje mi się, że trochę za dużo niepotrzebnych zwolnień stosowano przy pisaniu poszczególnych kawałków. Nie zabrakło od wołań do thrasherskich korzeni, już drugi kawałek „Bonzai Kamikazee” rozpoczyna wykrzyczane słowo:

Thrash!

Jest to porządna death thrashowa masakra, przytłumione wokalizy bardziej czytelne, zdecydowanie wzrósł poziom melodyjności względem pierwszego kawałka, jest to nadal gwałtowany kawał niemiłosiernego grania ale już bardziej przystępny i rytmiczny - bardzo typowy dla Cavalera Conspiracy. Pojawiają się bardziej kombinowane pasaże, melodyjne patatajki. Pomysł w wpleceniem syreny alarmowej pod koniec niepokoi i szkoda, że ten nastrój zaprzepaszczono zbyt wyeksponowanym radosnym galopem, w zasadzie podobny zarzut tyczył się stylowi do znudzenia wałkowanemu na poprzednich dwóch krążkach. Za to podobają mi się efekty podbicia basowe jak choćby podczas skandowania

Bonzai kamikaze!

Bonzai suicide!

W podobnym tonie jest typowo toporny „I Barbarian”, panuje tu skoczny demol. Solidny  nowoczesny thrasher w średnio szybkim tempie, wyczuwalne nu metalowe wpływy, zwłaszcza w schizolsko przesterowanej gitarze.

Ujmujące na Pandemonium(2014) są utwory w których zespół chciał troszkę pobawić się, przykładem „Cramunhão”, które stanowi melodyjne rozwinięcie poprzedniego kawałka, świetne gitarowe energetyczne wstawki, i co najważniejsze nie przesłodzone, banalne efekty i wstawki pasują i urozmaicają tą rzeźnię, tęsknota bijąca z delikatnych partii Marca sprawiają, że jest to jeden z ciekawszych kawałków na płycie i aż dziwne, że nie promował tej płyty.  Kulminacyjny punkt eksplozja i gitarowe echo syreny nadaje apokaliptycznego posmaku. Eksplozja gitary basowej pod koniec, organiczne brzmienie i piekło krzesane z gitar i skandowanie, które już przecież pojawiało się np. w „Rasputin” na poprzedniej płycie, nadal działa i na pewno sprawdza się na koncertach. To samo tyczy się elektryzujących melodyjnych gitarowych popisów Marca – jakże typowych dla tego gitarzysty a jednak budują w tym kawałku wspaniałą atmosferę i sprawdzają się idealnie.

Już w połowie albumu można wyciągnąć wnioski, że każdy z kawałków żyje swoim życiem, jest to album spójny ale poszczególne kawałki nie zlewają się w jedną monotonną papkę jak to bywało momentami na poprzednich płytach.

Cavalera Conspiracy: Pandemonium (2014) - RecenzjaPoryta gitarowa melodia i syntetyczne fluktuacje intro w „Apex Predator” razem z pojedynczymi uderzeniami gitary basowej Nate Newtona otwierają wrota nieskrępowanego headbangingu, szybkie tempo, znów  proste ale jakże zajadłe riffy, drgania basówki w tle, schowane gitary, narastający amok opresja i dzicz - tak jak już wspominałem nareszcie zespół dotarł się i oprócz typowego grania potrafią zainteresować, ciekawymi pomysłami. Kolejny przykład kumulacji zróżnicowanych, wokaliz, które po mimo tego, że schowane brzmią nareszcie jak należy.

Insurekcja to zajadłego melodyjnego, rytmicznego brudnego thrashowania ciąg dalszy.  Obskurny momentami bezczelny, tylko kontrapunkt melodyjnych ewolucji Marca Rizza cywilizuje ten radosny akt zniszczenia. Mięsiste partie pod koniec utwory miło mielą znów z wyczuwalną nu metalową stylistyką za sprawą nisko strojonych gitar. W „Not Losing the Edge”, minimalistyczne psychodeliczne intro, po którym szybko odzywają się gitarowe grzmoty, cieszy wielowarstwowość utworu, gdzieś w oddali tętni melodyjne serce trącające lekko egzotyką, Max niedbale wypluwa gniewnie słowa, trasnowe riffy dzielnie wtórują. Dzięki refrenowi jest ot jeden z bardziej nośnych i przebojowych chwil tej płyty. Do kawałka powstał tzw. lyric video i chodź nie przepadam za tego typy pseudoklipami to ten został w miarę sensownie stworzony, minimalna animacja okładki i zbliżenia na jej poszczególne elementy sprawiają, że tak bardzo się nie nudzimy.

Bardziej luzacki ton panuje również w „Father of Hate”, doprawiony lekko połamanym groovem, melodyjny i solidnie rozpędzony jak na realia tego krążka. Można odnieść wrażenie, że w końcu pozwolono Marcowi dać w pełni upust swoim melodyjnym inklinacjom. Po poście przez większość albumu wyżywa się ostrymi solówkami niczym lancetem. Ponownie odzywają się echa nu metalu, w niektórych partiach gitary. Jednak w przeważającej mierze jest to szalone wymiatanie w niezłym tempie.

Album wieńczy taki sobie „The Crucible”, bardziej duszne, zamglone, od infernalnych oparów. Mariaż rozpaczliwego wokalu jakiego wcześniej nie uświadczyliśmy na tej płycie, na przemian z gardłowymi growlami. Bujające ociężałe gitary, miarowe bicie Iggora. Basowe tętno, sprawia, że jest to jeden z najcięższych utworów na płycie a przy tym jeden z bardziej zrównoważonych aktów. W zasadzie krótkie uwypuklenie partii gitary basowej Natea na lekkim przesterze stanowi jeden z nielicznych smaczków w tym kawałku.

Gdyby nie bonusy czułbym niedosyt na szczęście dopieszczeni zostajemy dwoma solidnymi pociskami: najdłuższym na płycie „Deus Ex Machina” – znów przywołano prymitywizm w jakim się Max lubuje chyba najbardziej. Kawał starej szkoły, ciężki, skąpany w trupim jadzie, opiekanym na małym ogniu. Dopiero rozpusta sięga zenitu w żwawym thrasherskim pasażu, który jest jednym z najsmaczniejszych momentów całego krążka i jednym z najlepszych w historii tego zespołu. Mam nadzieje, że to nie jest jednorazowy przypadek.

Tęskniący za Sepulturą a okresu Chaos A.D. (1993) i Roots (1996) ucieszy z pewnością Porra, pierwszy utwór w 100% z brazylijskim tekstem w historii Cavalera Conspiracy – odwołania do tamtej stylistyki, użycie odpowiedniego instrumentarium wykraczającego po za standardy a przy tym bardzo energetyczne hałasowanie. Oba kawałki trochę wyłamują się z programu ale dopiero z nimi album nabiera treściwych kolorków i nie wyobrażam sobie żeby mogło ich brakować.

Nie jest to nie wiadomo jaki majstersztyk, trudno mi powiedzieć, czy jest to na pewno najlepszy krążek Cavalery Conspiracy ale zdecydowanie na plus świadczy to, że każda z dotychczasowych płyt pomimo oczywistych podobieństw posiadają znaczące różnice przesądzające o ostatecznym charakterze każdego z krążków. Z obietnicy znów się bracia nie wywiązali ale rehabilituje ich naprawdę niezła porcja grania. Nie na miarę starej Sepultury ale zdecydowanie z potencjałem pozwalającym stawać w konkury z najlepszymi płytami Sepultury po roku 1996. Jak się ma więc Pandemonium(2014) względem The Mediator Between Head and Hands Must Be Heart(2013) zespołu Kissera?

Widać, że oba zespoły idą równoległą drogą i nawiązują z różnym skutkiem do swojego dorobku i korzeni gatunku. Album Sepultury był najbardziej „death metalowy” od lat przez co tym razem łatwiej porównywać oba krążki. Co ciekawe w obu przypadkach celowo zmętniono brzmienie starając się symulować „undergroundowość”, niestety w obu przypadkach brzmi to strasznie sztucznie. Oba krążki są bardzo równe i znów ciężko mi zawyrokować która płyta jest lepsza. Jednak tym razem o dziwo znacznie więcej dzieje się na propozycji Cavalera Conspiracy. Jest to zdecydowanie album treściwszy i bardziej dopracowany.  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura