Ignatius Ignatius
209
BLOG

Gorefest: Mindloss (1991) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Gorefest: Mindloss (1991) - RecenzjaSpójrzcie na tę makabreskę jaką przedstawia zdjęcie groteskowej instalacji, żywo przypominającej jeden z wynalazków opisanych w powieści Stukostrachy (1988) Stevena Kinga. Podobno pomysłodawcą tejże okładki był sam lider Jan-Chriss von Koejier. Trudno powiedzieć, czy ta okładka pasuje do muzycznej zawartości, chodź jedno jest pewne wasz umysł zostanie identycznie potraktowany jak na załączonym obrazku, 

Niespełna ćwierć wieku temu holenderscy rzeźnicy doczekali się swego debiutu płytowego, które zarazem stanowiło podsumowanie swej dotychczasowej działalności. Ten najbardziej bezpośredni i bezkompromisowy album był pierwszym i zarazem ostatnim godnym nazwy Gorefest. Nie zrozumcie mnie źle, późniejsze dokonania też są mniej lub bardziej udane, na pewno warte uwagi,  (co jest spowodowanym ciągłym progresem i doskonaleniem własnej muzycznej drogi, co nie zawsze w mej opinii zakończyło się pełnią sukcesu). Z perspektywy czasu Mindloss (1991) stanowi ekstrakt najbrutalniejszego oblicza Gorefest, powód jest prozaiczny, zespół przywiązany do swoich pierworodnych poczynań, że postanowiono je całkowicie wykorzystać. Bardzo częsta praktyka stosowana, wszak do materiałów demo dopiero od niedawna maniacy mają dostęp, za sprawą różnych dodatków do wznowień czy innych okolicznościowych, retrospektywnych kompilacji. Dzięki temu znacznie szerszemu gronu dano możliwość skonfrontowania się z wysokiej klasy śmierć metalowymi dziełami. Debiut holendrów to jednak nie tylko wskrzeszony trup, w tej kolekcji krwawych trofeów znalazło się mięsko pierwszej świeżości, w postaci utworu specjalnie usmażonego na potrzeby tejże płyty. Mowa oczywiście o „Mental Misery”, który poprzedza nawiedzone intro, pełne brutalnego jazgotu przesterowanej gitary, jęków i wrzasków umęczonych ofiar kolejnej chorej zbrodni. To jedyne świeże bestialstwo na płycie stanowi zapowiedź wspomnianego rozwoju twórczego Gorefest, muzycznie nadal Holendrzy poruszają się w chorej death metalowej psychozie, ale jeżeli wczytamy się w tekst to okaże się, że Janowi-Chrissowi, przejadło się snucie sadystycznej patologii konwencji gore. Tekst traktuje bowiem o tematach bliższej tematyce socjologicznej, niż szczeniackiej konfabulacji z obszaru wyławiania osobliwych przypadków medycyny sądowej przemieszanych z horrorami niższej kategorii niż b. Oczywiście w obu sferach teksty są tak samo naiwne, ale postęp widać gołym okiem. Zmiana ta wpisuje się również w czysto pragmatyczny, krok podążania za modą i chęć wyrwania się z undergroundu na bardziej lukratywne "komercyjne" salony. Żeby nie było to nie jest absolutnie zarzut, zwłaszcza, że wiemy jak się ta kariera ostatecznie potoczyła.

What's happening to society?
Is personal gain the highest goal?
Is important in today's life no control of your life?
Mindless follower of rules
Be anonymous, step out of line
Consider other people as fools?

 

Jak zostało już wspomniane „Mental Misery” to jedyne świeże bestialstwo na płycie. Soczyste, potężne brzmienie instrumentów, jeszcze bardziej niezrozumiałe, gardłowe obrzydliwe growle. Ciężar brutalnego death metalu, z charakterystycznymi zjazdami i nagłymi zrywami. Śliczna solówka premiera się przez gęstą trupią masę. Klawiszowa mgiełka nadaje, tej rzeźni trochę subtelności i lekko ją uduchowia. Dobry początek, czas na drugi cios w postaci słynnego „Putrid Stench of Human Remains”, tytuł mówi wszystko, odświeżone profesjonalne, brzmienie nic a nic nie uszczknęło klimatowi tej chorej manifestanci rozkładu, mieli równie skutecznie jak na demówce. Niesamowity ciężar bolesnego pasażu oddzielania ciała od kości. Niepotrzebnie tylko dodano różnego rodzaju upiorne efekty. To tylko przygrywka przed prawdziwą potęgą jakim jest walec „Foetal Carnage”, który zaczyna się wspaniałym motywem gitarowym, melodia trochę nierówna, ale wiadomo o co chodzi, doomowe arcydzieło przechodzi w pożogę żywego piekielnego ognia świetna patatajka, z zawodzącymi gitarami i pobrzękującym basem Jana-Chrissa. Przyduszona solówka kontrastuje z krwiożerczym żywiołem. Ten charakterystyczny riff był co prawda bardziej uwypuklony na demie, ale to nic zważywszy na wyśmienite brzmienie całokształtu. To samo można powiedzieć o „Tangled in Gore”, istne monstrum riffu przewodniego  miażdży i dusi. Kolejna popisowa rzeźnia dynamiczna, wielowątkowa, przepotężna, mieli, rozrywam znów miażdży... w dodatku automatycznie się ostrzy i opróżnia, lepiej niż wielofunkcyjne urządzenie popularnej firmy specjalizującej się w  produkcji robotów kuchennych. Gorefest: Mindloss (1991) - Recenzja

Drugą połowę albumu otwiera przebój „Confessions of a Serial Killer”, który zaczyna się niepozornie, łagodnie, smutno... jedne negatywne emocje przeradzają się w jeszcze gorsze, tłumacząc szybko dlaczego jest to gorefestowy szlagier. Wytłuszczony druk gitary basowej jest idealnym akompaniamentem dla zwierzającego się zwyrodnialca. Jednak znów bardziej autorowi pasuje bardziej surowa wersja, niemniej finał z magiczną długą solówka na czele na dłużej zapada w pamięć. „Horrors of a Retarted Mind” kolejny doskonały niezrównoważony utwór, idylla zmącona przez schizofreniczne solówki, bardzo ekspresyjne, rozchwiane emocjonalnie motywy i riffy, bogactwo śmiercionośnych dźwięków, nic dziwnego, że tak zatytułowano drugie demo, które idealnie współgra z ścieżką dźwiękową. 

Wieńcząca całość pozostała trójca to istne pandemonium,  rozpędzone „Loss of Flesh” od razu porywa nas w furiacką nieokrzesaną jazdę. „Decomposed”, reprezentuje ponure maltretowanie doomowym rifferm, czysta erozja duszy i ciała aż do nierozerwalnego skonania. Wspaniały puls solówki gitarowej o podniosłym nastroju  Z pewnością jest to ścisła czołówka  wśród utworów jakie można usłyszeć na tej bardzo równej płycie.

Cóż innego mogłoby ostatecznie kończyć tę płytę jak nie „Gorefest” – ociekający zepsuciem hymn zespołu. Względem pierwowzoru, również został doprawiony szczyptą klawiszowych płatków martwej róży. Kolejny przejaw ludobójstwa na tym krążku. Wokal jeszcze bardziej nieludzko popieprzony – jest to jedna z najlepszych partii wokalnych w historii death metalu. Narastająca bezwzględność, ohyda, ciężar i brutalność. Inteligentnie pokombinowane , żeby nie powiedzieć z wręcz wirtuozerskimi momentami, gdzie barbarzyństwo miesza się z zdeformowaną finezją, z poczuciem wypaczonego smaku.

Album wydała mała wytwórnia Foudation 2000, która stanowiła trampolinę do ekstraklasy metalowej ekstremy. Odtąd drzwi do sławy dla holendrów stanęły otworem i nabrała zaskakującego tempa. Kusi porównanie Mindloss (1991) z wydanym rok później debiutem ziomków z Sinister. Cross the Styx (1992) równie bardzo sobie cenię, jednak ekipa Aada Kloosterwaarda reprezentowała trochę inną death metalową ścieżkę. Wydaje mi się, że po tym krążku Gorefest postanowił za szybko dojrzeć, sam zespół zresztą mógł dojść do takiego wniosku o czym świadczy najlepiej to, że ostatecznie 10 lat temu zespół wrócił do podobnej stylistyki.

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura