Ignatius Ignatius
75
BLOG

Gorefest: Tangled in Gore (1989) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Gorefest: Tangled in Gore (1989) - Recenzja

Nieistniejący już (niestety) Holenderski Gorefest był jednym z najbardziej znanych europejskich zespołów death metalowych. Powstały w 1989 roku z inicjatywy wokalisty/basisty Jana-Chrisa De Koeyer i gitarzysty Franka Harthoorna. Szybko skład uzupełniony został przez drugiego gitarzystę – Alexa van Shaika i perkusistę Marca Hoogendoorna. Zespół prochu nie odkrył ale nie można zarzucić Gorefest wtórności. Jak wiadomo marka ta zasłynęła niemal nieustannemu rozwojowi i szukania własnego stylu, co zresztą w dużej mierze się uda. Twórczość holendrów można podzielić na kilka etapów, pierwszy z nich przypadający na lata 1989-1991 to młodzieńcza chęć przesuwania granic ekstremy, myślę, że nikt się nie obrazi jeżeli pierwsze twory Gorefest zaszufladkujemy jako brutal death metal. Oczywiście już na pierwszych taśmach demo słychać dotyk finezji, która z upływem czasu będzie kwitnąć co raz barwniej. Wróćmy na razie do roku 1989, świeżo uformowany skład wypocił pierwsze utwory, które ukazały się na demówce pt. Tangled in Gore (1989). Sfera liryczna to typowa tematyka gore, ciągły smród rozkładu unoszący się nad niekoniecznie świeżym truchłem, co malowniczo, z wszelkimi detalami nieomieszkał opisać Jan-Chris w swoich tekstach co najlepiej obrazuje poniższy cytat:

Pus is flowing from the gastric

The putrid stench of human remains

Pierwszym trupem na jakiego się natykamy to „Decomposed”, grobowe powolne wprowadzenie i przejście  do brutalnego bezpośredniego grania – słowem death metalowy standard . Bezwzględna, siłowa gra Marca wybija rytm tej makabreski, jednak to znakiem rozpoznawczym Gorefest był niesamowicie niski, gardłowy, nieludzki a przy tym tak fantastycznie czytelny growl Jana-Chrisa, niepozorny, wręcz zniewieściały wokalista o blond włosach jest posiadaczem jednego z najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej cenionych wokali w tejże manierze wokalnej. Śmiało wyziewy Jana-Chrisa można postawić obok samego mistrza – Johna Tardy’ego (Obituary). Znów wpadamy do wolno gotującej się kadzi ludzkich resztek, jazgotliwa piskliwa solówka, wspaniała rozbudowana i smutna. Druga partia solowa cudnie rozedrgana, szybko urywa się. Oba sola stanowią drugi bardzo charakterystyczny element w twórczości Gorefest, wplatanie za wszelką cenę treściwej melodii. Długi obleśny kawał brutalnej jazdy, upstrzony np. histerycznymi ozdobnikami wokalisty.  

Cóż za uroczy tytuł – „Putrid Stench of Human Remains”, jak nie trudno się domyśleć kryje się za nim obrzydliwa jazda. Długi porywający pasaż i przejście w czyste bestialstwo, rozpędzone katowanie, perkusja to istna miazga, wspaniałe wokalizy, ciężki dudniący riff i jazgot gitarowej solówki o niezwykle sadystycznym wydźwięku. Zwarta natarcie, narastające tempo perkusyjnego holocaustu. Okrucieństwo w czystej postaci, przemyślane, soczyste kompozycje o ogromnym ładunku szaleństwa.

Hymn zespołu zatytułowany po prostu „Gorefest”, wyjątkowo chory tekst, ale oczywiście jeżeli chodzi o standardy tej konwencji, to w zasadzie nic odkrywczego. Utwór niespodziewanie zaczyna się dosyć nastrojowo, co budzi niepokój i oczekiwanie na krwawy atak. Nawiedzony wstęp snuje się i w końcu, brutalne piły mechaniczne gitar, rozpoczynają bezwzględną krwawą orgię. Przeraźliwy, mało czytelny, gardłowy ryk, coraz bardziej niezrozumiale wyrzyguje psychopatyczne strofy. Narasta amok a u jego schyłku zawodząca solóweczka przedziera się przez ostrza śmiercionośnej maszyny, sam finał to pieprzone ludobójstwo. Zdecydowanie utwór godny miana nazwy tego zespołu.  

Na sam koniec zespół zostawił tytułowy „Tangled in Gore”, który rzeczywiście obfituje w poplątane zagrywki perkusisty (zwłaszcza pod sam koniec). Utwór rozpoczyna krótki szczęk gitary basowej. Początkowo, skrupulatnie ktoś/coś obdziera ze skóry wokalistę, wnioskując po skali patologii jego wrzasku. Utwór ten jak zresztą każdy z utworów obu demówek to death metalowe klasyki. Riffy nieustannie zmuszają do headbangingu, swoim monumentalnym transem. Ponure solo i przepotężne bombardowanie Marca – od początku do końca numer poraża swym niszczycielstwem.

Gorefest na Tangled in Gore proponuje bardzo miło i intensywne obcowanie z niespełna 18 minutowym death metalowym materiałem. Pod kątem instrumentalnym i wokalnym (zwłaszcza ten drugi aspekt) to ponad przeciętna na ówczesnego podziemia. Zapomniałbym o brzmieniu, które jak na roboczy materiał ma wręcz optymalną jakość. Nie tylko według mej opinii, sądzę, że brzmienie obu taśm demo lepiej się prezentuje niż na profesjonalnym długograju. Szkoda tylko, że w przyszłości Janowi-Chrisowi się już nie chciało tak wypruwać własnych flaków aby uzyskać tak nieprzeciętny growl. Wszak to był wówczas rasowy DEATH METAL a nie jakieś „life metalowe” pipczenie.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura