Ignatius Ignatius
96
BLOG

Red Harvest: Cold Dark Matter (2000) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Congratulations. You have successfully removed this case.

Red Harvest: Cold Dark Matter (2000) - RecenzjaCold Dark Matter - dobitny tytuł czwartego dużego krążka Red Harvest. Krążek ten otwiera trylogię dziś znaną jako Anarchaos Divine: The Trinity of the Soundtrack to the Apocalypse (ot zabieg wytwórni, który niedawno skompilował wydawnictwa z lat 2000-2004). Rzeczywiście płyty te mają wspólny mianownik, każda z nich jest rozwinięciem chorych dystopijnych wizji Ofu Kana i jego równie wesołych koleżków. Zaznaczyć trzeba, że twórczość zespołu  była za życia straszliwie niedoceniona. O przepraszam – podobno w tym roku zespół się reaktywował (!) i miejmy nadzieję, że to nie prima aprilisowy czołg. Czerwone Żniwa zapoczątkowane zostały jeszcze pod koniec lat 80 i kroczyły sobie swoją własną krwawą ścieżką unikając (podobno) celowo świateł reflektorów. Swoje pięć minut mieli ponoć za sprawą Samotha przepraszam, Zamotha, który „odkrył” ten zespół i postanowił spróbować swoich sił tworząc na zgliszczach Emperora Zyklon, w którym śmierdzi na kilometr właśnie Red Harvest. Zresztą część zespołu maczała palce przy drugim krążku Zyklon, który niewątpliwie wiele zyskał. Wróćmy jednak do magicznego roku 2000 kiedy to ukazał się ów przełomowy materiał zawierający mieszankę metalowej ekstremy,  przemysłowych, elektronicznych szumów, szczęku, hałasu, schłodzone cybernetycznymi wtrętami. Wszystko to nad wyraz podana w oryginalny i interesujący sposób. Zespół w ubiegłym dziesięcioleciu wypracował swój charakterystyczny styl. Muzyka jest jednolitą maszyną wysysającą płonne nadzieje na lepsze jutro. Czysta forma zdehumanizowanego dekadentyzmu – czyli w zasadzie dosyć popularny temat wśród industrial metalowych muzykach ale ten zespół osiągnął w tej dyscyplinie bezpardonowy triumf. O sile tego jak i późniejszych płyt świadczy nieprzewidywalność, zwodzenie słuchacza i zaskakiwanie nagłymi zmianami nastroju. Przede wszystkim wielość środków i zmyślne ich stosownie sprawia, że słuchając tej płyty cały czas wyczekujemy na kolejne oblicza prawdziwej ścieżki dźwiękowej jaka mogłaby towarzyszyć końcowi świata.

Od wszechmocnego początku „Omnipotent” po ostateczny cios „Move or Be Moved” obcujemy z dziełem skończonym. Te niecałe czterdzieści minut obfitują w niezwykle spójne chorobliwie zanieczyszczone brzmienie, jakby przyduszone niezależnie jak głośno ustawimy potencjometr naszego sprzętu. Przytłoczeni jesteśmy nieludzkim ciężarem, dławimy się lodowatymi, smolistymi dźwiękami, elektroniczne, rozmyte mgliste mroczne plamy fascynują swoją obcością. Zachrypły obskurny wokal Ofu Khana, który stapia się z mechanicznym szumem współtworząc niesamowitą symbiozę. Szorstkie jak papier ścierny gitary dopełniają całości przyczyniając się do tego recyklingu na skalę masową otępiałej ludzkości. 

To zaledwie trzy minuty a zastygamy w otępieniu, dopiero podniosłe, intro w „Last Call” wytrąca nas z osłupienia – już powoli zdajemy sobie sprawę, że nie jest to kolejna płyta, która spłynie po nas jak ścieki do kanału. Ambientowe plamy przemieszane z cybernetycznym pulsowaniem, nieprzyjemna chropowatość dźwięków, nadal kisimy się w brudnym elektronicznym sosie. Bardziej „gitarowo” się robi dopiero pod koniec, absolutne panowanie komunikacyjnego szumu, który osacza niczym kwaśna mgła, w tym wszystkim nuży się szepczący wokal, który zlewa się w jeden monolit tylko zaznaczając swoją obecność.

Pierwszym radykalnym ciosem jest „Absolut Dunkel: heit” będący mikstura tradycji metalowej czerni rodem z ojczystych ziem Red Harvest z syntetycznym industrialem i techno. Transowe elektroniczne fluktuacje na pierwszym planie przysłaniają całą resztę. Hipnoza namacalnych zimnych, trawiących wszystko płomieni aberracji.

Tytułowy utwór kontrastuje elektronicznym beatem i pełnią czystości brzmienia. Powolne opierające się na elektronice brzmienie. Tytułowa zimna czarna materia łaknąca wszystkiego absorbuje nas z lubością - nagle wpadamy w epicentrum wiru spazmatycznych eksplozji. Niszczycielska ściana dźwięku podszyta pięknym klawiszem, który niepasuje przecież do tego zgiełku a jednak całokształt urzeka,  – piękny hymn chaosu i zniszczenia.

Pierwsza połowa albumu to prawdziwa burza mózgu, druga w cale nie jest gorsza. Ciężka mozolna praca morderczej maszyny, powolny monotonny rytm „Junk-O-Rama” z rozdzierającym głosem Ofu Khana i żywa gitarowa rozpacz. Czarna siarka sypiąca się z gitar w „Fix, Hammer, Fix”, tremolowy, posępny riff otwiera wrota do kolejnego dźwiękowego piekła. Intensywnego i krwawego jak diabli. Szybki, tępy, urozmaicony delikatnością tajemniczych dźwięków. Praca perkusji – trudno już poznać, czy to jeszcze człowiek czy już bezduszna maszyna. Niewesoły dźwiękowy miraż krajobrazu wypalonego do cnai ziejącego smutną czernią ludzkiego pogorzeliska. Krótka makabreska przechodzi płynnie w „ The Itching Scull, który powoli wyłania się z toksycznych oparów. Maszyna jakby przeciążona, zwalnia, dołujący utwór, prosty i sugestywny. Czas na prawdziwe arcydzieło, najwspanialszy moment tej i tak niezwykle równej płyty. „Death In Cyborg Era” to jeden z największych mistrzostw świata w dziedzinie industrialnego metalu, cybernetyczne  intro, przygotowuje nas do tego żeby się zmierzyć z najdłuższym utworem na płycie, rytmiczny wyraźnie gitarowy utwór, świetnie połamana transowa sekcja rytmiczna, świetne efekty wokale rozstrzelane na różnych kanał – brzmi to wyjątkowo przerażająco i intrygująco. Zróżnicowany utwór, wiele zmian tempa, bogactwo różnych wpływów: jest momentami punkowo, zaraz znów wpływy black metalowe się przewijają. Mocno poryte narastające szaleństwo – punkt kulminacyjny tego krążka. Druga część utwory to dostojne,  symfoniczne wyciszające outro. W zasadzie ten utwór powinien wieńczyć ten album. Nie oznacza to, że „Move or Be Moved” jest zbędny, wręcz przeciwnie, po drum’n’bassowym wstępie, włącza się żmijowaty wokal, poszatkowane niemiłosiernie ścieżki gitary, świetny riff, miło miesza Thom@s B. na swoim basie. Mocna końcówka z przytłumiona ewolucją gitarową.

You could be feeling
Better...

Wspaniały krążek, chodź nie najlepszy z wyżej wspomnianego tryptyku. Kawał ambitnego hałasowania na naprawdę wysokim poziomie. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby zawodnicy z Rammstein mieli jaja to by grali jak Red Harvest. Podpisuję się pod tym obiema ręcami i nogamy.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura