Ignatius Ignatius
154
BLOG

Treponem Pal: Live in Europe 1992 (2007) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Treponem Pal: Live in Europe 1992 (2007) - RecenzjaRecenzowana koncertówka ukazała się jako część Furytales - kolekcjonerskiego boxa, który ukazał się w 2007 roku. Sam box jest ładnie wydanym, niewymiarowym digipackiem, które zawiera trzy pierwsze krążki zespołu oraz dwa wabiki w postaci owej koncertówki i DVD, które zawiera oficjalne klipy, i kilka nagrań koncertowych z lat 1988-1993.

Rok 1992 to był dla francuzów przededniem szczytowej formy, zespół miał wówczas swoje pięć minut co zostało na szczęście zarejestrowane nie tylko na dotychczasowych studyjnych nagraniach. Niemiejmy złudzeń, mamy do czynienia z bootlegiem – niezłej jakości ale nie oczekujmy nie wiadomo jakiej żylety. W zasadzie to nawet i lepiej, autentyczne, zasyfione brzmienie wpisuje się w estetykę tego zespołu.

Treponem Pal: Live in Europe 1992 (2007) - RecenzjaMocny początek funduje „The Black Box” z debiutu co stanowi zwłaszcza dla fanów cenny zapis koncertowego oblicza Treponem Pal. Jak już wspomniałem jakość jest znośna, bez żadnych upiększeń, brzmi to surowo i autentycznie. Zwłaszcza zabójczo brzmi bas z „elektrycznym” pogłosem w „Rest is a War” czy początku „Embodiment the Frustration”, brzmi to złowrogo i tajemniczo. Czasem niestety brzmienie niedomaga w bardziej zagęszczonych i intensywnych momentach, jak w przyspieszeniach wyżej wspomnianego kawałka. ale to drobiazg – jak się chce posłuchać wypieszczonego brzmienia to zawsze można puścić sobie studyjny album. Co ciekawe w niektórych przypadkach brzmienie paradoksalnie jest bardziej zabójcze niż w oryginale – genialnie nagłośnienie garów i basu w intro do w „Fugitive Soul” jest tego najlepszym przykładem.

Set jest zaskakująco przekrojowy i zawiera po trochu z jedynki, dwójki i co ciekawe trójki, która dopiero miała się ukazać. Chodzi konkretnie o połamany, chaotyczny „Sometimes” z pieklącym się za mikrofonem wokalistą i nie mniej ekstremalny „Full Moon”, który rozpalać musiał publikę do białej gorączki. Ściana dźwięku i obłąkane furiacki wokalizy, totalny dźwiękowy maelström. Zdecydowanie zespół bazował na industrial metalowym obliczu, mało tutaj luzu z pierwszego albumu, a szkoda, bo tamten właśnie materiał ma przecież niespożyty koncertowy potencjał.

Daleko temu wydawnictwu do takiego In Case You Didn't Feel Like Showing UpMinsitry ale fani gatunku i tak powinni być usatysfakcjonowani tym co można usłyszeć na Live in Europe 1992. Warto się zapoznać choćby dla samego dziewięciominowego coveru Kraftverk „Radioactivity”, z którego żabojady zrobiły coś wspaniałego. To samo się tyczy też jeszcze bardziej chorego niż w wersji studyjnej „In-Out”, w którym zespół siódme poty traci, znów wieli szacun dla wokalisty, który od początku do końca dawał z siebie wszystko. Również w tym wypadku wersja koncertowa, w ferworze walki się trochę  przedłużyła. Na koniec największy przebój „Too Many Humans” z atomowymi bębnami dokańcza dzieła zniszczenia. Zabrakło zdecydowanie Soft Mouth Vagina i kilku innych kawałków z jedynki ale jak się nie ma co się lubi…

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura