Ignatius Ignatius
294
BLOG

Treponem Pal: Aggravation (1991) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Treponem Pal: Aggravation (1991) - RecenzjaDwa lata kazali sobie syfilitycy czekać na wyhodowanie nowego wenerycznego wrzodu. Po obiecującym debiucie: zróżnicowanym, nieokrzesanym, pomysłowym można było spodziewać się po francuzach z Treponem Pal wszystkiego. Sam fakt, że Ci panowie potrafili wykrzesać coś oryginalnego z thrashu pod koniec lat 80 zasługuje na uznanie. Zespół podobnie jak w tym samym czasie koledzy z Godflesh postanowił pomajsterkować z brudną stroną elektroniki. Drugą kwestią charakteryzującą twórczość Treponem Pal na początku lat 90 to odwrócenie proporcji rock'n'rollowego luzu z pod znaku sex, drugs, and alcohol na rzecz zimnych, przemysłowych, mechanicznych dźwięków świata industrii. Nadal zespół porusza kwestie zagrożenia katastrofalnej, na skalę światową wojny nuklearnej, czy ogólnie piekła wojny samej w sobie.

Drugi krążek awangardowych zdegenerowanych dekadentów rozpoczyna (nie)przyjemny szum. Od razu wpadamy w morderczy uścisk wojny „Rest is a War”. To już rozwinięty, rasowy industirial thrash metalowy kawałek. Syntetyczna, mechaniczna sekcja rytmiczna, rwane gitarowe spazmy, przeplatane bardziej okrągłymi, wygładzonymi dźwiękami. Wokal Marco nadal wściekłe pokaleczony, co raz więcej w brzmieniu Treponem Pal odhumanizowanego zimna.

W „What Does It Mean” porwani zostajemy w nieprzeniknioną toń elektronicznej pulsacji, przeciągnięte gitarowe dysonanse Laurenta B. są niczym tępa brzytwa, którą słuchacz się chwyta. Wszystko to jest zaledwie przedsmakiem kakofonicznej lawiny, przerywany chwilowym wyciszeniem, który celowo potęguje brutalność dźwiękowej bezkompromisowości. Jest to najbrutalniejszy utwór jaki zespół ten poczynił.  Nie ma lekko w „Love” oj nie. Metaliczne gitarowe ciernie wbijają się bezpośrednio w nasze zasyfione mózgi...

...we love you

zdecydowanie inny wydźwięk ma ten album względem poprzedniego. Nie ma żartów,  z zapijaczonego bandu przekształcił się w wypaczoną z uczuć sadystyczną maszynę do robienia potwornego hałasu no i trzeba podkreślić, że to nader osobliwe wyznanie miłości. Powolny mechaniczny kroczący, chropowaty i nieprzyjemny. Postapokaliptyczna muzyczna hekatomba. W połowie trochę się rozkręca i normalizuje, dalej pastwiąc się tym razem masową anihilacją gitarowego riffu i połamaną rytmiką perkusji o wspaniałym szlachetnym pogłosie. Wokalista wydziera się do nieprzytomności swym ochrypłym głosem. Potwór ten w końcu raczył zasnąć

Reminiscencję stylu jaki dominował na jedynce można posłuchać w „Out with no Flag”, który stanowi odskocznie od nieludzkich dźwięków. Skocznie, melodyjnie, najbardziej przebojowy utwór na płycie. Początkowo trąca prymitywizmem, z czasem co raz więcej pojawia się popisów instrumentalistów -  to jakieś niebanalne rytmiczne połamańce perkusisty, a to przyduszona solóweczka. Słychać, że utwór ma koncertowy potencjał do swawolnych improwizacji.

Czas na kulminacyjne uderzenie, które fundują nam następne utwory. Pierwszy z nich „Fugitive Soul”, o standardowym perkusyjnym wstępie z grzmiącymi już mniej standardowo gitarami. Szybki zwrot ku intensywnego,  brutalnego thrashowego gruzowania. Jeden z najlepszych i najszybszych momentów jakie znajdziemy na tym krążku. Wyciszenie, pastwienie się gitarami i wracamy do miłego burzenia obiektów za sprawą pełnego dysonansu i narastającego, nieposkromionego żywiołu, który stopniowo znajduje swoje ujście. Niestety kawałek nagle się urywa, na rzecz „Sweet Coma”, która marszowym, ciężkim doom metalowym riffem po którym zostaje tylko cuchnąca miazga. Ostatecznie jest to jeden z bardziej standardowo metalowych kawałków z wplecionym zagmatwanym chaosem. Na uwagę zwraca praca gitary basowej Stephana Cressenda. Nie małym zaskoczeniem jest „TV Matic” - krótki nakurw z świetnym riffem szkoda, że tak krótki - mający nieco ponad jedną minutę... zawsze można go puścić ponownie z trzy razy aby być usatysfakcjonowanym. Nie koniec niespodzianek jeżeli uszliście z życiem to w nagrodę zostaniecie skażeni promieniowaniem. Zespół pochylił się nad mistrzami i zmontował niekiepski cover Kraftwerk „Radioactivity”. Niekiepski to mało powiedziane, zrobili to bardzo dobrze i co najważniejsze na swój sposób. Niesamowity, apokaliptyczny, podniosły nastrój kończącego się świata.

W „You Got What You Deserve” pozostajemy w ponurych klimatach, ciężkich z wgniatającymi w tapczanik pasażami – perkusja pierwsza klasa niby nic szczególnego a sprawdzonymi patentami buduje wspaniałą bazę dla reszty akompaniamentu. Przyspieszenia, ocieranie się o nieprzyjemne rejestry, które zagłuszają wokalistę. Wspaniała atomowa pożoga promieniuje nerwowo gitara, która wyprowadza z równowagi na sam koniec. 

Album ten wprowadził wiele nowego w twórczości Trepomenm Pal, zespół nadążał za trendami a przy tym nie zatracił swojej tożsamości. Rozwój zespołu zmierzał w bardzo dobrym kierunku i można było oczekiwać kolejnej wyśmienitej porcji upławów. Dziś Aggravationto już nieśmiertelny klasyk, który skutecznie prześwietli wam lędźwie.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura