Ignatius Ignatius
497
BLOG

Vader: Zanim nastała era chaosu... - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Pomysł na reedycje demówek, w tym po raz pierwszy niepublikowanej szerzej Live in Decay,już od lat się przewijał i nawet ktoś się odgrażał, że to zostanie wydane ale jakoś do tej pory ten pomysł nie został zrealizowany. W końcu udało się to za sprawą Witchinghour Production - chwała im za to. Nie ma więc lepszej okazji żeby zorganizować trasę skupiającą się na twórczości, z najbardziej zamierzchłych czasów, gdy heavy metal dopiero roztaczał dominację w smutnych PRL-owskich realiach, stanowiąc odskocznię od wszechobecnej szarzyzny, reglamentowania wszystkiego co się da – na szczęście metalu reglamentować do końca się nie udało, dzięki czemu powstała m.in. nasza chluba i duma – Vader. Początki Vadera  były właśnie heavy metalowe, szybko zespół zaczął brutalizować swą muzykę przez co ostatecznie ukształtował się jako jeden z najważniejszych i najbardziej znanych i lubianych zespołów z pod znaku death metalu w Polsce i na świecie.

Jak wspomniałem zespół zorganizował mini trasę odwiedzając m.in. Sosnowiecki 2Doors – po pamiętnym gigu z 2012 kiedy grali w całości Sothisi Black To The Blind – nie mogło mnie zabraknąć zwłaszcza, że te kilka wspominkowych koncertów utkwią na długo w pamięci. Koncert był kameralny i wypchany po brzegi kilkoma pokoleniami miłośników metali ciężkich – młyn od początku do końca był srogi co odczuwać będę co najmniej przez najbliższy tydzień. To jakie powitanie zgotowali wygłodniali fani klasyki ekstremy Vaderowi jeszcze dłużej będę pamiętał. Dawno nie słyszałem tak gromkiego skandowania przed, w trakcie i po koncercie. Machina wojenna dowodzona przez generała Petera odwzajemniła te emocje niezwykłą ekspresją, którą co raz rzadziej się uświadcza na raczej statycznych koncertach kolegów po fachu. Muzycy odziani w nabite ćwiekami skóry, którymi nie pogardziłby by sam Halford (muzykami zresztą pewnie też) wraz z scenicznym żywiołem na moment przenieśli mały sosnowiecki klub do lat 80. Zgodnie z zapowiedzią Petera odegrano materiał z przedziału lat 85-89 (z dwoma wyjątkami, które przekroczyły te ramy czasowe). Dzięki czemu koncert, chyba w większości oparty był na polskojęzycznych utworach (!) a, że nagłośnienie było niemal wzorowe, bez problemu można było się wsłuchiwać w oldschoolowe teksty takich killerów jak otwierającą tę sztukę „Gniew szatana” (znany potem jako „Wrath”), „Giń psie”, „Trupi jad” (czyli pierwotna wersja tekstu Reign-Carrion), Tyrani piekieł i zagranym na finał Necropolis – z niezwykle aktualnym, żeby nie powiedzieć proroczym tekstem

Wypijmy za śmierć i za nieżywych

Wypijmy za śmierć, za piramidy(finansowe?)

Zapijmy ryje do nieprzytomności

Zapijmy – nie mówmy już o starości (lęk przed brakiem szansy dożycia do wieku emerytalnego? Zresztą jakie emerytury)

Tekst utworu został miło rozbudowany o toasty m.in. Za Sosnowiec co wzbudzało euforię wśród i tak ekstatycznie przeżywającą ten wyjątkowy gig publiczność. Fani Vadera nie zawiedli, polskie teksty ochoczo skandowali jeden po drugim – cóż nic dziwnego, nie zabrakło takich, którzy widzieli Vadera debiutującego na Metalmanii 86, którą zresztą Peter nostalgicznie wspomniał. To nie koniec rarytasów, do których pewnie nie prędko Peter wróci. Gdzieś w połowie sztuki Peter z Pająkiem zaczęli grać spokojny (!), melodyjny (!) do bólu spokojny i melodyjny (!) instrumentalny kawałek, w zasadzie brzmiało to jak ballada, której nie powstydziłby się Perfect... To chyba był najbardziej zaskakujący moment tego koncertu – widok min publiczności i jej ogólna konsternacja była bezcenna. Brakowało tylko zapalniczek, niestety ten rock'n'rollowy atrybut został wyparty przez wyświetlacze smartfonów – znak czasów. Na widok naszych zdumionych wyrazów twarzy, sam Peter się żachnął, że też jest zdziwiony, że takie właśnie były początki Vadera. Reszta setu oparta była na bardziej znanych kawałkach pochodzących z demówek i licznych rearanży, które również są przecież totalną klasyką, nie tylko polskiego death metalu – dzięki temu koncertowi można było usłyszeć jeden po drugim takie przeboje jak „Chaos”, „Vicious Circle”, „Final Massacre”, „Decapitated Saints”, „Breath of Centuries” każdy zagrany z młodzieńczą pasją i wielką satysfakcją, widać było, że nie mniejszą radochę od fanów miał Peter jak i cała jego załoga – z perkusistą Johnem Stuartem na czele, który cały czas uśmiechał się podczas masakrowania swojego zestawu perkusyjnego grając utwory, które są o kilka lat starsze od niego samego. W tej podróży w czasie przełomowym i długo oczekiwanym momentem był największy szlagier „Dark Age", który symbolicznie otwiera nowy, profesjonalny rozdział i światową karierę pierwszego zespołu zza Żelaznej kurtyny, która odnosi sukces.

Na siłę poszukam dziury w całym: Brakło intra z Morbid Reich „From Beyond”, przede wszystkim żyjących, byłych członków zespołu – tak wyjątkowa trasa (zwłaszcza, że tak mała) aż prosi się żeby coś takiego zorganizować. Brzmienie było za nowoczesne jak na tak retrospektywną klimatyczną sztukę przez co momentami brzmiało to jak skrzyżowanie Litany z The Ultimate Incantation ale to już naprawdę jest czepialstwo z mojej strony bo brzmienie zabijało, była optymalna głośność, zachowana selektywność i wspomniana czytelność wokalu Petera.

To było święto oldschoolu, fani przygotowali się, większość miała stosowne koszulki, katany z ekranami, na których widniały takie archeologiczne wykopaliska jak Venom, Hellhammer, Imperator. Do łask wracają pieszczochy i inne skórzane akcesoria (na to akurat może mieć wpływ komercyjny sukces ekranizacji 50 twarzy Greya) Na plus była konferansjerka Petera, który co jakiś czas wspominał stare czasy przy zapowiadaniu poszczególnych utworów, zabójczy był tekst pod koniec koncertu, gdy stwierdził, że w zasadzie oni już nie mają więcej żadnych utworów... ostatecznie zagrali jeszcze kawałek z ostatniej płyty „Triumph of Death", który wpisał się idealnie w konwencję koncertu. Nie zabrakło odśpiewania „100 lat" na co Peter zapytał zdziwiony nie żyje nam? Tamtego wieczora Vader pokazał wspaniałą ewolucję muzyki metalowej od ckliwego, patetycznego heavy metalu przez co raz brutalniejszy thrash, death thrash aż po czysty gatunkowo death metal. Nie widziałem jeszcze Vadera w takiej formie, z tak ekspresyjnym zachowaniem scenicznym, gdzie oprócz headbangingu, gitarzyści cały czas zmieniali swoje pozy jak za dawnych lat, Peter szczerzył sardonicznie kły, pokazywał język, zaprezentował kolekcję złowrogich grymasów. Miłą odmianą było odejście w wielu przypadkach od typowej maniery peterowego growlowania na rzecz bardziej zróżnicowanych wokaliz: począwszy od czegoś na pograniczu harshu, wokali typowych bardziej dla thrashowych wokalistów (oczywiście zaśpiewne bardziej niechlujnie i znacznie brutalniej), warczeń, momentami głos głównodowodzącego był skrzekliwy by zaraz potem ryknąć głęboko z trzewi o co generała nie podejrzewałem, że tak potrafi. Można powiedzieć, że spełniło się jedno z moich marzeń – poczuć się jakbym był świadkiem koncertu zarejestrowanym na koncertówce Darkest Age Live'93. W zasadzie tylko co raz bardziej siwe włosy Petera nie dawały zapomnieć, że mamy Anno Domini 2015...

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura