Ignatius Ignatius
139
BLOG

Brimstone: Carving a Crimson Career - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Druga połowa lat 90 to był dla melodyjnego metalu bardzo dobry okres. Zwłaszcza dla wszelkiego rodzaju power metalu i ekstremalnych podgatunków. Recenzowany album ukazał się piętnaście lat temu i jest prawdziwą zapomniana perełką. Jest to jeden z pierwszych albumów gdzie łączy się klasycznie heavy metalowe granie z harshem – wysoki growl na pograniczu skrzeku. W 1999 roku było to coś bardzo oryginalnego i niespotykanego.Carving a Crimson Careerto pierwszy i ostatni long Brimstone.Rzut oka na okładkę i wiemy czego się możemy spodziewać. Surowa okładka z czerwoną tarczą z widniejącym na niej smokiem. i oldshoolowym  logo zespołu. Odwracamy pudełko i widzimy na rewersie osiem utworów – jak za dobrych starych czasów. Nawet łączny czas płyty to około czterdziestu minut – także śmiem twierdzić, że nie jest to przypadek a ładny hołd oddany czarnej płycie.

Po odpaleniu płyty, melodyjne epickie intro wprowadza nas w rycerską atmosferę. „Breaking the Waves” wprawdzie opowiada bardziej o morskich wojażach ale cóż poradzę jak słuchać tej płyty przed oczami wyobraźni skłaniają się lance do boju. Słychać w tle wystrzał armat, zespół znacznie przyspiesza, Jan-Eric operuje wokalem, który jest skrzekliwy ale jednak dość czytelny. Podniosła aura i gitarowe ciosy Daniela Grahana osadzone głęboko w latach 80.

Swawola pierwszego utworu brutalnie zostaje przerwana przez „Pagan Sons” którego początek jest zagrany na wyraźnie posępną nutą. Marszowa perkusja zawodząca gitara. Utwór wolniejszy oparty na masywnym brudnym riffie. Gdyby nie wokal byłby to stary dobry heavy metalowy klasyk. Podniosła aura epickie klasyczne riffy i duża ilość przebojowości. Wokal nie co bardziej brutalny.

Bardziej współczesne oblicze prezentuje zespół w „Autumn”, to już melodyjny death metal pełną gębą – oczywiście cały czas zanurzony po pióropusz w heavy metalowym sosie. Wszystko to ze sobą idealnie współgra,. jest ogień i moc. W środku utworu wpleciony został bardzo klimatyczny spokojniejszy fragment z mocarną solówką.

Tytułowa kompozycja rozpoczyna się atmosferycznymi dźwiękami i żywą grą na akustyku. Nagły przypływ energii ożywia smoka z okładki, który nie bacząc na nic spopiela okoliczne wioski. Żywioł tętniący z tego utworu jest iście epicki, bardzo rytmiczny i energetyczny. Byłbym zapomniał, Brimstone to w zasadzie duet (!) oprócz wspomnianego wokalisty i gitarzysty występuje… automat perkusyjny, który zaprogramował Ola Larsson, który znany jest z tego, że na co dzień tworzy okładki. Początkowo jak się o tym dowiedziałem to kręciłem nosem i miałem złe przeczucia niczym Han Solo w Starej Trylogii ale na szczęście okazuje się, że obawy te były nieuzasadnione. Pewnie gdybym o tym nie wiedział, nawet bym się nie zorientował. Partie perkusji są odpowiednio urozmaicone, wszystko brzmi naturalnie i dopracowanie. Na uwagę zasługuje bardziej wysunięta gra na basie za który również odpowiedzialny jest Daniel.

Porcję heavy metalowego kiczu zapodają panowie w „King of My Mind”, który zaczyna się klawiszowym cukierkowym, od razu przywodzący na myśl baśniowe średniowiecze motywem. Ciekawe ponure spowolnienia tempa nadają masywności utworowi.

Spójrzmy teraz na tytuły, nawet one oddają ducha lat 80 – „Tunes of Thunder” i „Heavy Metal Kids” są tak oczywiste (dla niektórych oklepane) ale w dzisiejszym metalu już trudno znaleźć zespoły, które poświęcałyby swą twórczość podkreślaniem heavy metalowego etosu. Wróćmy zatem do tego pierwszego, który razi przenikliwą melodią niczym seria piorunów. Szybki melodyjny ale z głową zagrany utwór z mile pulsującym basem. Wspaniały heavy metalowy hymn w dodatku nie jedyny na tej płycie.

Jak już o hymnach prawię to bezwątpienia jest nim też „Heavy Metal Kids”. Poprzedni utwór był hołdem dla lat 80. W tym wypadku mocno przesterowana gitarowa ewolucja i toporny riff dosięga korzeni -  samego jądra lat 70, kiedy to surówka była jeszcze w stanie gwałtowanego wrzenia. Powolny prosty ale jakże sugestywny riff – to właśnie największe tej płyty – wcale nie nostalgicznej, ta płyta jest kolejnym dowodem, że klasyczny metal się nie przeterminował.

Album zamyka smutny riff, do którego dołącza się delikatny akustyk. Zespół rozkręca się do średniego tempa. Utwór jest chwytliwy, mocny tak jak pozostałe utwory. Tekst „Welcome to the Night” najlepiej podsumowuje zawartość całego albumu, odpowiada na pytania czym jest heavy metal i dla kogo ta muzyka jest adresowana.

Close your eyes, fall asleep
Don't wake up
Ride the skies, don't fall down
Ride the dragon, close your eyes
Fall asleep, don't
wake up
Ride the skies, don't fall down
Welcome to the night...

Jest to muzyka przede wszystkim (dla) marzycieli.  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura