Ignatius Ignatius
171
BLOG

Agathodaimon: Higher Art of Rebellion - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

 

 

Niedługo trzeba było czekać na następcę udanej debiutanckiej płyty. Jednak zmiany stylistyczne jakie zaszły przez ten jeden rok są epokowe. Z symfonicznego black metalu z naleciałościami gotyku zespół przeistoczył się w rasowy gotyk metal z symfonicznymi i blackowymi naleciałościami. Odsłuchując płytę jedną po drugiej, można mieć poważne wątpliwości czy aby na pewno oba krążki tego samego zespołu. Międzyczasie Vlad Dracula miał kłopoty prawne i musiał wrócić do swej ojczyzny (sytuacja kojarząca się z swoim literackim odpowiednikiem). Dlatego parapetowe partie popełniła Christine Shulte a rola Vlada ograniczyła się do wokali i produkcji płyty.

Nowe oblicze zespołu zostaje obnażone już w pierwszym utworze pt. „Ne cheamă pămîntul”. Witają nas tajemnicze odgłosy, które szybko otulają nas dusznymi oparami melodii.  Produkcja albumu jest bardziej przestrzenna i jeszcze bardziej dopracowana niż na Blacken the Angel. Położono większy nacisk na zróżnicowanie wokali przez co nie uświadczymy dominacji blackowego skrzeczenia Akaisa. Wokal jest teraz czytelny ale nadal jadowity, gdzieś pomiędzy skrzekiem a growlem. Muzyka jest wolniejsza i bardziej atmosferyczna gotyckie wpływy biorą górę. Perkusja już nie szatkuje tylko leniwie wybija rytm, nowocześnie brzmiąca gitara, która urozmaicona jest ciekawymi smaczkami. Zabiegi te okazały się bardzo korzystne, muzyka Agathodaimona A.D. 99 zyskała na oryginalności. Nadal jest smutno i ostro ale w zupełnie innych proporcjach te składniki zostały wymieszane. Zaskakiwać może tylko symofniczne outro o optymistycznym posmaku, które kończy ten intrygujący utwór.

Drugi na liście „Tongue of Thorns” zaczyna się ponurą melodeklamacją i przejmującymi klawiszami. Utwór nieco bardziej zagęszczony i szybszy, wokal bardziej głęboki. Gitary o wręcz rockowym feelingu, ciekawe perkusyjne patenty, warto wsłuchiwać się w tą grę bo Matthias lubi wplatać pomysłowe patenty, które pozornie nie pasują do tego typu muzyki. Utwór ten jest kolarzem różnych wpływów raz pojawiają się doomowe zwolnienia by zaraz pojawiał się epicki galop.  

Czas na najdłuższy utwór na płycie, „Glasul artei viitorae”, niech was groteskowy wstęp nie zwodzi. Po teatralnym początku przechodzimy do symfonicznego metalu o rwanej rytmice. Utwór ten jest bardzo filmowy nie licząc może plugawości wokalisty. Kolejny przykład doskonałego brzmienia – choćby brzmienie werbla. Wszystko jest na swoim miejscu, nic się ze sobą nie zlewa. Nie obyło się bez gotyckich akcentów w postaci czystego śpiewu, nie brakuje tu odwołań do klasycznych podgatunków metalu a nawet rocka. Język rumuński brzmi trochę egzotycznie ale bardzo dobrze się sprawdza budując dziwność i tajemniczość. Uwaga żeńskie wokalizy pod koniec pieśni mogą poranić uszy, które złagodzone zostają przez gotyckie klawiszowe błyskotki.

Pełnię gotyckiego metalu zespół osiąga w „When She is Mute”. Po epickim wejściu gitary i melodyjnym pluskaniu, któremu wtóruje ciepły głos wokalisty. Kolejny utwór mieni się zróżnicowanymi wokalami od szeptów po skrzeki. Dobre wrażenie wywołuje przejmujący riff, perkusja przyspiesza ale jest schowana w tyle i robi tylko swoje. Podkoniec utwór nabiera rumieńców i przeprowadza szybkie bombardowanie. Jednak nie ma co porównywać z siłą rażenia z jedynki.

W „A Death in Its Plenitude” zespół prezentuje już bardziej mroczne, zarazem ostrzejsze granie. Duszne to jest i chwytliwe jak diabli. Melodeklamacje i równe średnio szybkie tempo. Utwór urzeka swą prostotą, znów tu dużo elementów klasycznie heavy metalowych. Symfoniczne wstawki są ograniczone do minimum. Szczypta siarki pojawia się pod koniec, również parapeciara ma okazję się bardziej wyżyć. Ciekawa plemienna końcówka pomieszana z samplowanymi klawiszami (co daje tripowego posmaku).

Bezwątpienia „Body of Clay” jest najbardziej znanym utworem w historii tego zespołu. Nostalgia bijąca z wstępu zapowiada atmosferyczną pościelówę, Agathodaimon daje w pełni upust gotyckiej magii i to w bardzo klasycznym stylu. Słychać nawiązania do lat 80, zwłaszcza w brzmieniu gitary. Czysty delikatny, ale silny wokal Sathonysa wspina się dzielnie na wyżyny przebojowości. Utwór jest bardzo oszczędny, najlżejszy w ówczesnej twórczości zespołu. Ekspresja i emocjonalne zaangażowanie wokalisty rzeczywiście się broni. Odważny był ten krok ze strony zespołu i bardzo dobry, bo w tym wypadku spuszczenie z tonu nie oznaczało chałturzenia. Co najważniejsze środki te zostały wykorzystane pomysłowo, a całokształt nadal brzmi niezwykle świeżo.

Orientalne dźwięki intra w „Novus Ordo Seclorum” przechodzą w charakterystyczne dla zespołu przyduszone rozpasanie. Agathodaimon stawia na bardziej rytmiczne, szybsze, energetyczne granie ale trochę zbyt ascetyczne. Mimo to jest to nowocześnie brzmiący metal z ciekawymi efektami, w połowie następuje znaczne przyspieszenie dzięki czemu utwór  zyskuje. W tym kawałku zespół poszedł na całość jeżeli chodzi o niespodzianki i w zabawie konwencjami - z brudnego metalu w momencie sekcja rytmiczna transformuje się w niemal dyskotekowy przebój z połowy lat 80 (sic) i co najciekawsze słuchacz nie czuje dysonansu.

Jak sam tytuł wskazuje, po srogiej dawce eksperymentów i przecierania nowych dla Agatki rejonów, czas powrócić do świata cienia. „Back into Shadows” to porcja chaosu szybko okiełznanego. Momentami niemal doomowy, przygniata ciężarem i ochoczo rozsmarowuje posokę w tę i we tę. Wróciły ponure riffy i zajadły wokal, nagłe zrywy nadają utworowi dynamizmu a melodyjne riffy ociekają mrokiem – Agatka nie zapomniała o swych czarnych korzeniach. Siłą utworu są bez wątpienia riffy które wżerają się w mózg i nie prędko chcą z niego wyjść.

Już na pierwszej płycie wyłapać można było swoisty erotyzm zaklęty w muzyce Niemców. Dobitnie świadczy o tym „Les possédés” z swoim orgiastycznym wstępem, które przechodzi w energetyczne proste granie, gdyby było bardziej zagęszczone to byłby to rasowy, obskurny black jak się patrzy. Po pokombinowaniu takie proste strzały są miłą odmianą. Oczywiście jest to Agathodaimon dlatego muszą wszędzie trochę pokombinować - a to melodeklamacja, dziwne gitarowe zawodzenia, wszystko to sprawia, że utwór ostatecznie okazuje się kolejną rozbudowaną kompozycją.

Po zaskakującym intro, „Neovampirism” rozkręca swawolnie się rozkręca, jest dynamiczny, pełny zmian tempa od najwolniejszego na albumie do szybkiego grzania. Szczypta rock’n’rolla nie powinna już chyba zbytnio nikogo dziwić.

Taki album trzeba zakończyć z przytupem. Tak też się stało, „Heaven’s Coffin” to potężne zamknięcie płyty, doskonale wbijające w fotel brzmienie perkusji, kotłujące się razem z masywnym groovem gitary. Przetworzony wokal i jad skrzeku sprawiają że utwór urasta do rangi jednego z najbrutalniejszych utworów na płycie. Solidny energetyczny z zwalającymi z nóg organami które są chwilą wytchnienia przed kolejną czarną pożogą. Aż żal, że nie znalazło się na tym albumie więcej tego typu miazg.  

Jednak na tym nie koniec, na limitowanym pierwszym wydaniu i wznowieniu znajdziemy dwa bonusowe utwory nowszą wersję „Ribbon – Requiem”, która byłaby może i nawet lepsza niż poprzednia gdyby nie wokale, które brzmią momentami trochę sztucznie.

Drugim bonusem jest niby remix utworu „Body of Clay” który oprócz tego że jest krótszy o pół minuty to chyba niczym się nie różni od oryginału.   

Można Higher Art of Rebellion potraktować to jako przykład komercjalizacji zespołu, typową dla niemieckich zespołów wywodzących się z ekstremy. Tego typu bandy często kończyły albo na dyskotece albo właśnie na takim gotyckim graniu. W przypadku Agathodaimon rozwój okazał się korzystny, zespół nie utracił tożsamości. Niektóre utwory ocierają się o progress, album naszpikowany jest w granicach rozsądku pomysłami, przez co nie ma się po przesłuchaniu wrażenia przesytu. Nic więc dziwnego, że po takich dwóch płytach nie można się było doczekać trzeciego rozdziału.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura