Ignatius Ignatius
393
BLOG

Luxfest 3: Acid Drinkers, Jelonek, 2Tm,23 - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

W dniach 27-28 września w poznańskiej Arenie odbyła się trzecia edycja festiwalu Luxfest, którego organizatorem jest Robert ‘Litza’ Friedrich. Pierwszy prawdziwie rodzinny festiwal muzyki rockowej i metalowej odniósł kolejny sukces i przeszedł do historii jako jedne z ważniejszych wydarzeń w polskiej muzyce metalowej ostatnich lat. Fenomenem Luxfestu jest to, że całe rodziny mają możliwość bezpiecznej zabawy przy rockowych dźwiękach. Dwudniowy festiwal przyciągnął ponad 1000 miłośników czadowych dźwięków. Po reakcji fanów i samych zespołach wniosek jest jeden – wszyscy byli usatysfakcjonowani. O wyjątkowości tego festiwalu świadczy dobór zespołów, które często w swej twórczości zawierają pozytywne chrześcijańskie przesłanie, jest to miejsce gdzie oprócz długowłosych maniaków metalu można spotkać duchownych i wszyscy bawią się równie dobrze. 

Historycznymi chwilami były dwa koncerty drugiego dnia festiwalu: 2TM,23 - długo oczekiwany koncert - nic dziwnego była to wyjątkowa okazja zobaczenia na jednej scenie tytanów polskiego rocka/metalu chrześcijańskiego: Tomasza Budzyńskiego (ex Siekiera, Armia) Malejonka (ex Izrael, Malleo Reggae Rockers) i oczywiście Roberta Licę Friedricha, (m.in. ex Turbo, ex Acid Drinkers, 2Tm,23, Luxtorpeda), który łącznie w ciągu dwóch dni zagrał cztery koncerty (!)

Osobiście dane mi było uczestniczenie w drugiego dnia festiwalu, konkretnie załapałem się na końcówkę występu Natalii Niemen (szczerze żałuję, że nie mogłem zobaczyć całego jej koncertu), która oczarowała publiczność, która nie chciała wypuścić jej ze sceny. Po przerwie wystąpił 2Tm,23 który zafundował energetyczny występ, który porwał Arenę mistycznym uniesieniem wywołanym natchnionym głosem Budzyńskiego, skocznym, mięsistym groovem i sceniczna dominacja koncertowego zwierzęcia w postaci Malejonka. Nawet osoby, którym nie koniecznie odpowiadał chrześcijański przekaz poddały się żywiołowi i po prostu dobrze się bawili. Doskonałym posunięciem było wykorzystanie dwóch zestawów perkusyjnych dzięki czemu siłą rażenia była zdwojona a dzięki wyśmienitemu nagłośnieniu można było delektować się wszystkimi niuansami. Stylistycznie wypadkową 2Tm,23 to nowoczesna mieszanka metalu, hardcora, groove a nawet nu metalu która wciąga taki SOAD lewą dziurką od nosa. Szczerze muszę przyznać, że koncert ten przewyższył moje oczekiwanie i przez cały koncert wpatrzony byłem jak zahipnotyzowany. Gdyby nawet zagrali dwa razy dłużej to i tak byłoby za krótko. Jeszcze raz to podkreślę -wspaniale jest podziwiać tak charyzmatycznych muzyków, którzy żyją tą muzyką i pozytywnymi treściami, które starają się przekazywać. Teksty oparte na piśmie świętym nie są oczywiście nowością w historii muzyki metalowej (australijski Mortification i oczywiście Creation of Death – pierwszy polski chrześcijański death thrash, za który również odpowiedzialny był Lica) ale jednak jest to rzadko spotykane zjawisko, budzące wśród metalowej braci wiele kontrowersji a czasem nawet szyderstw. Budzy z Malejonkiem przeważnie zmieniali się na scenie ale zdarzały się sytuacje, że oboje razem śpiewali. Po mimo różnic stylistycznych obu wokalistów wszystko było spójne i na najwyższym poziomie. Zresztą reakcja wygłodniałych fanów była jednoznaczna do tego stopnia, że bez bisu się nie obyło.

Po energetycznej ewangelizacji przyszedłczas na muzykę prawdziwie wielbiącą rogatego... Jelonka. Tutaj kolejne pozytywne zaskoczenie, na prawdę nie spodziewałem tak doskonałego koncertu pod każdym względem. Znając wcześniej obie płyty Jelonka nastawiałem się na sztampowe odegranie materiału z płyt i ewentualnie jakiegoś klasycznego standardu. W rzeczywistości Jelonek zaprezentował rasowe show z elementami kabaretu (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), mieszanka instrumentalnego metalu, z skrzypcami grającymi pierwsze skrzypce z domieszką inteligentnego humoru nie może się niepodobać.  Elementy liryczne, lekcje muzyki klasycznej i W-Fu (kto był na koncercie Jelonka ten wie, że rogaty jegomość niepozwana ani na sekundę bierności wśród fanów.

Był zarówno materiał autorski z obu solowych albumów Jelonka jak i covery, które stanowiły bezsprzecznie najlepsze momenty giga cover Beastie Boys (tak nawet takie wynalazki da się zagrać na skrzypcach) a nawet dyskotekowy hit zgodnie z (ponoć) świętokrzyską dewizą „jest disco - jest wszystko! Nieodłączne pogadanki, „ścianki poznanianki” (lokalny odpowiednik ściany śmierci) i nawet co raz modniejsze wśród polskich zespołach fajerwerki (w tym wypadku nawet z dupy jelonka) uff... naprawdę wiele się działo i ci którzy odpuścili sobie ten koncert mogą żałować. Niektórzy twierdzą, że show Jeolonka należy do ścisłej czołówki wśród polskich wykonawców. Podpisuje się pod tym obiema parami kopytek.

Głównym daniem był gig kwasożłopów, gig wyjątkowy bo po raz pierwszy w całości zagrano album Are You a Rebel? (dzięki czemu niektóre utwory po raz pierwszy zostały zagrane na żywo ) Zresztą nie ważne co Drinkersi grali tamtego niezapomnianego wieczora, najważniejsze, że w złotym składzie z Litzą w roli drugiego wiosłowego/opcjonalnie gardłowego. Brakowało tylko długich piór Litzy i panterki Titusa a przenieślibyśmy się w czasie dwadzieścia pięć wiosen wstecz.

Przeciągnięte into do „Del Rocca” budowało niesamowite napięcie, w końcu cysterna z kwasem eksplodowała żrącymi do kości riffami, od razu potem poprawiono nieśmiertelnym „Barmy Army” od pierwszych sekund widać było, że chemia pomiędzy Litzą a jego starymi funflami jest taka jakby ten skład nigdy się nie zmieniał.

Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie kompletnie niezrozumiały przeze mnie proceder, który brutalnie wyhamował tę szaloną lokomotywę. Jak można taki koncert przerwać żenującą „kiełbasą wyborczą” prezydenta Poznania, który postanowił ogrzać się blaskiem tego wyjątkowego wydarzenia. Pod pretekstem docenienia ćwierćwiecza działalności zespołu i rzucenia truizmu, że Poznań zawsze metalem stał wręczono Acidom bodajże srebrną pieczęć.

Na szczęście większa część publiczności nie dała się nabrać na te „Dirty Tricks” i prezydent Grobelny został solidnie wygwizdany i wybuczany, dlatego też szybko ów prezydent salwował się ucieczką. Jak wspomniałem ucierpiał na tym dynamizm koncertu po takich strzałach jak „Barmy Army”, nagłe przerwanie koncertu, spowodowane kampanijnym trickiem przed zbliżającymi się wyborami budzi tylko niesmak. Gdyby rzeczywiście prezydent chciał tak bardzo docenić działalność Acidów, mógł z tym poczekać i wręczyć po koncercie ewentualnie, jak już tak bardzo mu się spieszyło przed koncertem. Na szczęście wykolejona lokomotywa wróciła na tory aby dalej masakrować rasowych thrashem w „I Mean Acid/Do Ya Like It”, „Waitin’ 4 The Hair” w którym Titus zwierzył się jak to musiał ściąć pióra przed wstąpieniem do woja. Drinkersi grali jak zaczarowani, muzyczny amok i totalna rozpierducha mieliła równo razem z młynem pod sceną. Nagłe zdziwienie w miejsce coveru W.A.S.P. „L.O.V.E. Machine” – od razu Acids polecieli z szlagierem „I Fuck the Violence (I’m Sure I’m Right). Jak gminna wieść niesie przyczyną ominięcia tego wałka była treść tekstu o prostytutce (jednak nie wydaje mi się aby to był rzeczywisty powód). Tym samym Acid Drinkers trochę okłamał zapowiadając, że będzie to odegranie AYAR? w całości, wybaczyć można to jak i fakt, że Litzor zapomniał część tekstu w „I Am the Mystic”. Mimo wszystko móc zobaczyć tenże utwór wykonywany w tym właśnie składzie było dla mnie bezsprzecznie, jednym z najważniejszych momentów koncertu. Atmosferę podgrzano jeszcze bardziej w rozimprowizowanej wersji „Woman With the Dirty Feet” z gościnnym udziałem Kompasa (a jakże !) bez, którego rzeczywiście ten utwór wiele by stracił. Nie wiem tylko dlaczego zdecydowano ograniczyć się tylko do części balladowej tego utworu.

Nadrobiono to szybko z nawiązką kolejną monstrualną serią kwaśnych riffów. Po tym koncercie nie tylko mnie nasunęła się refleksja, że Acidzi mogliby w końcu docenić starsze utwory i zrewidować nieustającą dominację kawałków z Infernal Connection w set listach zespołu. Niegranie na żywca takiego rzeźnictwa jak „Megalopolis”, „Nagasaki Baby” i „Moshin’ in the Nite” woła o pomstę do nieba. Pominięto też groteskę oryginalnie zamykający kwaśny debiut pt. „Mike Cwel”. Cóż lepsze to niż, gdyby mieli np. zagrać okrojoną wersję winylową. 

Po krótkiej pauzie kwasy wróciły w obecnym składzie z Jankielem, którego dopadł fryzjer i dobili publikę „Drug Dealerem”, „Jokerem”, „Slow and Stone (Method of Yonash)” i tu kolejna niespodziewana niespodzianka – spóźniony Litza uraczył nas swoim nieśmiertelny rykiem. Wydawało się, że piękniej być nie mogło – a jednak mogło! Tak dobrze żarło, że Litza zaśpiewał kolejny szlagier z nim w roli głównej czyli „Poplin Twist”. Na wykonanie tych utworów z Litzą wielu fanów czekało od dawna, bardzo dawna. Oba utwory były jak najbardziej zaplanowane, dziwny był tylko mały chaos w oczekiwaniu na Litzę, który chyba musiał ochłonąć. Po „Poplin Twiście” były gitarzysta zaintonował „Pizza Driver” ale niestety nie pociągnięto tematu dalej. Kto wie może jeszcze kiedyś zdarzy się okazja? Na zupełny koniec poleciał „Swallow the Needle”. Miałem się ugryźć w palce… ale na koniec jeszcze pomarudzę. Skandalicznie krótkie bisy jak na taką sztukę zgotowali, grając jeno „Hit the Road Jack”.

Szkoda, że koncert ten nie został profesjonalnie zarejestrowany i uwieczniony z myślą o jakimś jubileuszowym wydawnictwie. Z drugiej strony biorąc pod uwagę parę wpadek może i dobrze, że tak się nie stało. Przydałby się jednak porządny bootleg aby móc wspomagać swoją pamięć przy wspominaniu tego koncertu. Ze strony trzeciej tego koncertu nie sposób będzie zapomnieć.

P.S.

Zapomniałbym o kwestii organizacyjnej, która była na wysokim poziomie. Najmniejsze dzieci miały swój „moshpit” gdzie się tarzały, skakały i pląsały. Organizatorzy zadbali o wrażliwy słuch i można było uzbroić się w specjalne nauszniki ochronne. Na korytarzach obok standardowych stoisk były bawialnie. Sama Arena zrobiła na mnie wrażenie bardzo dobrą akustyką, rozmieszczeniem trybun. Nie pozostało nic innego jak czekać na czwartą odsłonę Luxfestu. 

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura