Ignatius Ignatius
200
BLOG

Darkseed: Diving Into Darkness - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Zimny błękit okładki diametralnie różni się od poprzednich płyt, które ozdobione były obrazkami stonowanymi, smutnymi ale jednak w ciepłej kolorystyce. Rok po Give Me Light Darkseed postanowił odświeżyć swoją muzykę i zabrać nas w podwodny rejs do prawdziwej muzycznej ciemności, gdzie światłu słonecznemu kończy się jurysdykcja. Rewolucyjne personalne zmiany nastały w tym zasłużonym zespole określanym mianem jednego z prekursorów gotyckiego metalu w Niemczech. Stefan dał popis swych multiinstrumentalnych umiejętnościach bowiem na Diving Into Darkness oprócz głównego wokalu odpowiada m.in. za klawisze i gitarę basową. Perkusista Willy po trzech latach współpracy występuje tylko na gościnnych zasadach. W zasadzie nie ma to znaczenia bo na szczęście, ani trochę to nie wpłynęło na jakość jego gry.   

 

Analogicznie do okładki, takie same są barwy dźwięków słyszymy tuż po włączeniu czwartego krążka Darkseed. Są one płynne, zimne, mroczne, na darkseedowy sposób piękne. Włączają się mechaniczne, przytłumione gitary i ochrypły głos Stefana rozkręcają „Forever Darkness”. Średnio wolne przytłaczające tempo z elektronicznymi wstawkami, które są bardziej nachalne niż dotychczas. Są to niebanalne pełne głębi futurystyczne dźwięki. Brutalniejsze wokale przeplatane melancholijnym niskim wokalem . Na koniec akustyczne echa starszych płyt dają o sobie znać

 Would You like to go for a walk?

Schodzimy co raz głębiej, „I Deny You” zaczyna się nieśmiało,ulotnymi dźwiękami i  zwiewnym brzmieniu. Jedna z charakterystycznych dla tego zespołu mieszanka smutku i przebojowość dają osobie znać. Zaskakują odważne klawiszowe zagrywki rodem z lat 80 (!) Zarówno wokal jak i gitarowe riffy zostają zredukowane do drugiego planu względem hegemonii syntezatorowych melodii. Schowana klasyczna rockowa solówka i miłe mieszanie Willa nie dają zapomnieć o technicznych umiejętnościach.

Zimny ambient kontrastuje z ciepłym bitem perkusji, tak zaczyna się „Counting Moments”, który jest typowym niemieckim gotyckim utworem. Utwór raczej nieskomplikowany pełny ładnych melodii, wokal Stefana zróżnicowany, porywa zwłaszcza w czystych przebojowych refrenach, które są śpiewane raz wyżej raz niżej. Romantyczna przy tym trochę labilna solówka stanowi podsumowanie tego utworu.

Z głębi oceanów na chwilę wynurza się batyskaf z okładki. „Can’t Find You” to ciężki niczym płetwal błękitny doomowy riff, mechaniczna industrialna perkusja. Niezły chwytliwy riff zapowiadają jeden z ciekawszych utworów na płycie. Gitara bardziej na wierchu, tym razem wokale są na drugim planie. Z całością gryzą się infantylne, cybernetyczne dźwięki i w pewnym momencie zbyt duża cukierkowość. Szybko doczekujemy się rekompensaty w mistycznym odjeździe z żeńskim wokalem i prawdziwie schizującym hammondzie, ranionym przeszywającym syntezatorowym bzyczeniem.

My heart is crushed
It's lying there and growing cold
Summer's sunset falls
Sunlight flees away and dews of night arise
Rainy autumn moves my heart
Flowers welking welk my joy
Clouds come rolling over
they depress me, overrun me
They overshadow my heart
Autumn comes apace, a last warm glance sighing to me
Now grey vails between the earth and sea
Birdless branches in the wind
Leaves they found their death in coldness
Naked trees in the frost of night
yearning for the sun again and again
Waters laying still in transparent fog
Lakes of blue covered with ice
to sleep their winter-sleep

Kolejny utwór nieznośnie przypomina o nieuniknionym końcu lata. Jesienna słota w „Autumn” to zdominowany przez psychodeliczną elektronikę utwór pełen niepokojących atmosferycznych pasażów. Napięcie narasta, wzmagający się ciężar niemiłosiernie przytłacza. Darkseed końca XX wieku w swym klasycznym lirycznym obliczu przełożonym na syntetyczne dźwięki.

Będąc w oceanicznych głębinach deszcz nie powinien robić nam większej różnicy, a jednak metafizyczny sztorm w „Rain” nie jest obojętny. Klimat poprzedniego utworu jest kontynuowany z tą różnicą, że poszły konie po betonie, galopując w gęstych gitarowych riffach i połamanej rytmice Willa. Jest jeden z najbardziej brutalnych momentów  zanurzonych w ciekłym metalu industrialnych dźwięków. W pewnym momencie odhumanizowana część utworu zostaje przełamana melodyjnymi oparami schowanej gitary. Jeden z ciekawszych i w końcu dynamicznych utworów na Diving Into Darkness

Wciąż zanurzamy się głębiej w mechanicznym mroku. Nawet tytuł mami złudzeniami „Hopelessness” – rozpoczyna ambientowe intro i naturalne brzmienie gitary, utwór wolno majestatycznie kroczy. Stefan znów zmienia manierę wokalu śpiewając drapieżnie. Brakuje impetu poprzedniego utworu ale w tej słodkiej smole też można popływać. Ostry ołowiany riffu przytłacza i zgniata niczym opresyjne ciśnienie oddziałujące na naszą małą łódź podwodną.

Mieszanka metalu i industrialu na dobre zagościła na tym albumie. W takiej stylistyce zespołowi jest do twarzy, nowoczesny „Left Alone” nadal przygniata grobowym ciężarem, rytmiczna gitara grzmi w nieco nu metalowy a tak naprawdę w nowoczesny domowym stylu. Trochę powietrza w tym ponurym zaduchu nadaje ezoteryczne tło. Utwór wbija się w umysł swoim niepokojem i psychodeliczną głębią.

Wciąż zanurzamy się w najmroczniejszych zakątkach ludzkiej duszy, w „Downwards” światło słoneczne niemal przestaje docierać, utwór dosłownie płynie dzięki zastosowanym efektom. Płynne, rozmyte melodyjne gitary schowane są za topornym zgrzytem gitary przewodniej. Ta sama proporcja zastosowana została w wokalu, gdzie czyste refreny przeciwstawne są brutalniejszym. Kolejny rozbudowany względem efektów, pasaż z delikatnymi odgłosami i melodeklamacja w chwili dryfowania. Bardzo progresywny utwór pełen smaczków, naturalne brzmienie współgra z elektronicznymi ozdobnikami. Zwłaszcza w melodyjnej świetlistej solówce na koniec.

Totalnym arcydziełem na miarę „Cold” jest „Cold Underwater”, który zmraża dosłownie głośniki. Ciekły stan zastyga stan stały ścinając wszelkie życie w obrębie oddziaływania utworu. Klawisze malują zamarznięte tafle lodu, wolny masywny riff i melodyjne refleksy odbijają się w roztrzaskanej krze zlodowaciałych dźwięków. Wokal na pograniczu growlu brzmi jak głos zmagający się a z ciekłym azotem. Pulsujący ciężar drąży lodową skałę, rzeźbiąc piękne kształty gitarowej solówki. Szkoda, że nie ten utwór kończy album, bo byłby to finał idealny.

Przez to „Many Wills” po takich doznaniach nie robi już większego wrażenie. Brzmi jakby był wymuszony. Zdominowany przez elektronikę, lekki gotycki utwór, który niczym się nie wyróżnia. Jedynym źródłem ciężaru jest brudna gitara. Chwytliwy utwór z tajemniczym elektronicznym tłem, słowem nic specjalnego.

Pomimo, że ostatni utwór rozczarował, to jednak w przeważającej mierze jest to wspaniały krążek. Trzeba zaznaczyć, że płyta ta jest o kwadrans dłuższa niż poprzednie krążki i nie licząc felernego „Many Wills”, cały czas trzyma w nieustannym napięciu szafując oryginalnymi rozwiązaniami. W mojej opinii jest to szczytowe osiągnięcie tego zespołu, co nie było takie łatwe biorąc pod uwagę wcześniejsze zasłużone płyty. Prawdziwe gotycko metalowe arcydzieło.  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura