Ignatius Ignatius
93
BLOG

Darkseed: Give Me Light - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

 

Na następcę Spellcraft trzeba było czekać długie dwa lata. Bezpośredni tytuł i szata graficzna okładki w podobnej tonacji wróżyło kontynuację muzycznej podróży po świecie mroku. Międzyczasie doszło do zmiany personalnej wśród szarpidrutów – na miejsce naszego rodaka (Daniela Kirsteina) pojawił się Tom Gilcher. Takie płyty jak ta nadają się idealnie na długie wieczory.

Już na samym początku wita nas chwytliwe jak diabli „Dancing With the Lion”, brzmienie zostało wygładzone i wykrystalizowane. Wokal Stefana został Bardziej wysunięty i co najważniejsze śpiewa w innej, bardziej oryginalnej manierze. Rico szarżuje krótkimi przejściami na swym basie. Nienachlane, delikatne klawisze stanowią tło dla mocnego riffowania które gra główną rolę.

Cold... cold... cold

Tytuł „Cold” pasuje do tego utworu bardziej niż idealnie, przesiąkliwie zimne, szumiące dźwięki i perkusja Willa imitują nieubłagane odliczanie zegara życia. Bardzo atmosferyczny początek o industrialnym zacięciu wróżą bardziej mechaniczne granie. Brudne, przyprószone sadzą riffy współtworzą melancholijny nastrój. Tradycyjnie zespół przyłożył się pod względem zróżnicowania wokali i efektownych dziwnych wstawek jak fuzja pierwotnego rytmu muzyki etno i wyrachowania industrialu. Pasaż ten otwiera drzwi rozpaczliwie jęczącej solówce gitarowej. Jest to jeden z najlepszych momentów w dyskografii Darkseed, niesamowity utwór powodujący, że włos się jeży.

Po takiej dawce skrajnych emocji czas na chwilowy odpoczynek przy bardziej poukładanym i grzecznym „Echoes of Tomorrow”, po szumiącym wstępie, dźwięki się klarują, utwór jest bardziej przebojowy - rockowy niż metalowy. Więcej przestrzeni pozwala wyzwolić się od przytłoczenia i ciężaru „Cold”. Ciepły głos Doris w chórkach dodatkowo nadaje lekkości, utwór snuje się niczym rozmarzona senna aura. Dopiero końcówka obfituje w perkusyjne fajerwerki.

Kolejnym powiewem chłodu jest „Cosmic Shinig”,  akustyczne delikatne dołujące granie kojarzące się z zimą. Dominującą samotność ostrą kreską rysuje solówka gitarowa. Ciężaru nadaje dołujący styl śpiewania Stefana i doomowy ciężar gitary. Nic dziwnego, że na krótko gitara ponownie zapłakała. Mnogość emocji, która przewija się w grze obu gitarzystów naprawdę robi wrażenie i świadczy o kunszcie instrumentalistów. Po mimo, że utwór lekki to z pomysłem i zachowaną odpowiednią dramaturgią. Delikatny, zmysłowy głos Doris w chórkach ostatnie pojedyncze akordy kończą ten ładny utwór.

Trzeba to podkreślić, okładka doskonale współgra zwłaszcza z tytułowym utworem, ambientowe intro wprowadza nas w magiczny, niesamowity świat. Stefan naprawdę popracował nad swoim wokalnym warsztatem i znów zaskakuje inną manierą. Czysta energia ewolucji melodyjnej gitary niczym żarzy się niczym rozpalony węgielek. Bardzo jesienny utwór w którym dominują gotyckie pierwiastki. Nie znaczy to oczywiście, że „Give Me Light” pozbawiony jest pazura. Solówki i perkusja mają swoje kilkadziesiąt sekund w niezłym, rozimprowizowanym pasażu. Solówka niczym promienie złotej jesieni jest ostatnim spazmem agonii lata a perkusja pada niczym nieunikniony deszcz pośmiertnych drgawek.

Ostry miarowy riff i nawiedzony wokal Stefana przełamany zostaje bardziej szorstkim głosem. Utwór spowija trudna do zdefiniowania atmosfera. Akustyczne wstawki i delikatne melodyjne riffy szybko dominują utwór. Utwór ten w wzorcowy sposób miesza gotyk z metalem.

Minimalistyczny bit i elektroniczne wariacje przechodzą płynnie w zaokrągloną długą gitarową improwizację stanowiąc oryginalny przerywnik jakim jest „Fusion”.

Dźwiękowego brudu przynosi „Flying Togheter” brzmienie celowo spłaszczone, posłusznie zostaje uwypuklone komendą wokalisty. Jest to rytmiczny, ostrzejszy utwór z czystymi trochę zbyt lukrowanymi refrenami. Z czasem chropowata faktura przeradza się na moment w bardziej lekkie atmosferyczne granie.   

Nie wiem czy to brak pomysłu czy może zespół nie mógł się zdecydować i umieścił obie wersje „Echoes of Tommorow”. Ta powtórka z rozrywki podana w bardziej akustycznym sosie ląduje na stosie ciepłych, nastrojowych kawałków.

 Twilight flowers wait for their rise
Building thorns of defence
In the sunset with it's sovran shine

Jest to typowa zagrywka dla tego niemieckiego zespołu, najpierw ululać słuchacza słodkim pluskaniem by go następnie trochę pognębić. Zachrypnięty wokal przekładany czystym głosem, delikatne smutne melodie gitarowe, schowane za siarczystym kostkowaniem. Eksperymenty z brzmieniem i pogłosami perkusji i rożnych przeszkadzajek brzmią świeżo i nadają utworowi psychodeliczny wymiar. W takich utworach jak „Spiral of Mystery” Darkseed pokazuje się od swej najwspanialszej strony. Delikatne epickie klawisze w tle i złowieszczy growlujący wokal w drugiej połowie dowodzą, że Stefan jednak nie zapomniał jak to się robi, szkoda, że częściej nie stosował tego środka wyrazu, choćby tylko sporadycznym akcentowaniem w bardziej metalowych utworach. Mocna końcówka płyty.

Krótkie outro „Desire” to akustyczna, senna miniaturka o optymistycznym wydźwięku, która nie jest jednak ostatnim utworem - album kończy niezatytułowany utwór bonusowy, który jest typowym kawałem darkseedowego soczystego grania. 

Trudno stwierdzić, czy Give Me Light przebija Spellcraft, pewne jest to, że pomimo naturalnych nawiązań, album z 1999 roku brzmi dojrzalej, słychać serce wkładane w każdy wypieszczony dźwięk. Nawet nie przeszkadza fakt, że trochę za bardzo Darkseed spuścił z tonu wpływając w rejony bardziej rockowe. Dzięki temu zespół mógł pokazać swoją delikatną, wciąż mroczną ale nie tylko – optymistyczne dźwięki teoretycznie powinny gryźć się z gotycką estetyką ale jak widać na każdą emocję znajdzie się miejsce.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura