Ignatius Ignatius
211
BLOG

Sculpture: Sculpture - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Ta dziś mało znana płytka, piętnaście lat temu stanowiła nie małe wydarzenie w gotyckim grajdołku. Gdy po wyśmienitym albumie Awake gitarzysta Crematory postanowił opuścić szeregi, ów zespół bardzo szybko stratę nadrobił i nawet udało się markę zespołu obronić nie złym Act Seven.Lotte Först czujący potrzebę rozpostarcia w pełni swych skrzydeł i realizację pomysłów na przyszłość tworzy swój własny zespół o nazwie Sculpture. Strzałem w dziesiątkę było skaptowanie wokalisty bliskich znajomych po fachu i bezpośredniej konkurencji Crematory czyli Darkseed, który wówczas był na twórczej fali wznoszącej po serii bardzo mocnych krążkach. Głos Stefana Hetricha zbliżone jest najbardziej do tego co można było usłyszeć na Spellcraft- czyli maniera łudząco brzmiąca jak wokalne alter ego Jamesa Hetfileda. Cóż zrobić chłop sobie barwy głosu nie wybierał ale z drugiej strony na późniejszych płytach Darkseed potrafił odnaleźć swój tożsamy sposób śpiewania. To krótkie przybliżenie w dodatku połowy składu pozwala nam domyślać się czego po tej płycie można się spodziewać. Album idealny jest dla miłośników środkowego okresu Crematory, Darkseeda i Metalliki z okresu Czarnej i Rolad. Jednak takie scharakteryzowanie Sculpture to byłoby zbyt duże uogólnienie bowiem mnogość pomysłów i przemieszanych stylów wykracza znacznie poza te punkty zaczepienia.  

Klawiszowe mroczne intro dzwon i elektroniczne plamy, nieśmiało schowane w tle. Tak rozpoczyna się „Over”. Ciężki riff średnie tempo ciekawa nastrojowa muzyka. Współczesne rozwiązania przemieszane są z starymi dobrymi patentami jak np. klasyczny melodyjny riff. Zmienne tempo, w łagodniejszych partiach utworu można wsłuchać się w miło buczący bas Ś.P. Hansa Mappesa. Wokalnie zróżnicowanie, czysty wokal Stefana z odpowiednim dla niego nerwem, w momentach wyciszenia charakterystycznie szepcze.

W „Deniers” Lotte i Thomas narzucają bardziej rytmiczne, szarpane i nowoczesne podejście do muzyki metalowej. Prosty riff i wypluwane słowa nadają utworowi soczysty groove. Należytą gotycką podniosłość dopiero przywołuje zawodzący refren i bardziej nostalgiczne melodie.

Here - here you are to - follow distrust
Like a worm - out play - Your going will not end

 Nagle niczym z zaświatów odzywa się klang Hansa. Utwór jest mieszanką wybuchową różnych oryginalnych pomysłów.

Motoryka poprzedniego utworu w pewnym sensie ma swoją kontynuację w „Bring me Down”. Początek to niepokojąca, chaotyczna i krzykliwa gitara. Szept Stefana ukróca to szaleństwo i następuje czas smolistej jazdy. Jest to chyba najbardziej znany utwór z tej płyty pewnie dlatego, że przebojowy, z dawką niezłych melodii i przede wszystkim o dusznym groovie. Smutek bijący z refrenu, śpiewany melancholijnym głosem pasuje do ciężaru gitary. W mocno schowanym tle gitarzysta zaskakuje ewolucjami, aż warto się wgryźć w te dźwięki. 

Krótkie klawiszowe przerywniki i czas na pościelowę na miarę macierzystych zespołów obu Panów. „Im Free” mimo wszystko wciąga swoją głębią i mistyczną zadumą. Tylko chropowaty riff gitara nie daje zapomnieć o skrzeczącej rzeczywistości. Akustyczne delikatne dźwięki i wokal sprawiają, że zapalniczki same wyskakują z kieszeni i rytualnie spalają się zawzięcie. Z czasem utwór nabiera masywnego impetu i przeradza się w rasowy symfoniczny metal.

I never know - how this joy
We ever could come near
Walking or asleep I see things
More true and deep than mortal dreams

Poważniej obi się w „I Never Know”. Bardziej zadziorny wokal, wolny riff przechodzi w bardziej klimatyczne granie. Bogate brzmienie klawiszów, marszowa perkusja Thomasa sprawiają, że ten niemal doomowy walec ma coś w sobie energetycznego i hipnotyzującego. Końcówka utworu lekko się rozkręca, riff dobrze gniecie, skłania nawet do machanięcia głową.

Jedenym z lepszych na tym albumie jest utwór „Heaven Died”, który jest energetyczny, rytmiczny, zwraca uwagę świetne brzmienie perkusji. Gitarowe smaczki i klawiszowy monumentalny pasaż przechodzi nie wiedzieć po co w wysoko komercyjny refren, który gryzie się z  całokształtem. Na szczęście wracamy do pierwotnej jazdy. W sumie Meta mogłaby tak grać w 1999 roku…

Kolejnym miękkim pitu pitu jest litania „Why”  zmysłowa szeptana melodeklamacja, minimalizm akustycznych dźwięków gitary i miarowego delikatnego bicia perkusji.

Po tych ciepłych dźwiękach kontrastują zimne industrialno-elektroniczne dźwięki rozpoczynające „Spring of Wonder”. Utwór z tych bardziej nowocześnie brzmiących będący emocjonalną huśtawką nastrojów. Z agresywnych metalowych dźwięków przechodzi w łagodny gotycki smutek.

Prostym ale jakże sugestywnym i skutecznym patentem są efekty takie jak intro będące odhumanizowanym odliczaniem. Cóż koniec wieku XX odcisnęło na wielu artystów piętno niepokoju. Dzięki temu możemy cieszyć się takimi utworami jak „Faithfiul”. Jest to nowoczesny, agresywny utwór. Przemieszanie zamulaczy z tak energetycznymi ciosami jak „Faithful” jest dobrym rozwiązaniem. Co prawda ambientowa wstawka pasuje jak pięść do nosa ale to tylko chwilowe zapomnienie. Piękna orkiestracja na koniec brzmi jakoś tak bardzo amerykańsko.

Równie zadziornie zapowiada się „Whatever” rzeczywiście wszystko jest na swoim miejscu mocna perkusja, dynamika utworu. Przy tym Sculpture zadbał o odpowiednie zróżnicowanie i feerię ciekawych rozwiązań brzmieniowych. Zapomniałem wspomnieć, że za klawisze na całym albumie odpowiada sam Lotte we własnej osobie. Uzmysłowiłem to sobie bo zwłaszcza w tym utworze są bardzo crematorowskie i co warto zaznaczyć jakością w cale, a w cale nie odbiegają one od tego co czyniła wówczas Katrin.

Down the ages, I'll be your eclipse of the sun
I've changed my mind
I'm sick and tired to be blind

Wszystko co dobre szybko się kończy. Kończył się wiek, kończy się Sculpture. „Down the Ages” jest kawałkiem bardzo filmowym nawiązującym do tradycji zamykaczy albumów Crematory, z tą różnicą, że zdecydowanie lepiej wypada niż taki „Tale”.

Każdy coś znajdzie na tej płycie i to jest największym atutem tego albumu. W porównaniu z Act Seven album się broni a momentami bardziej przekonuje. Nawet okładką góruje nad szóstym krążkiem koleżanki i kolegów. Sculpture niestety okazał się pierwszym i ostatnim albumem po niefortunnym wypadku motocyklowym Hansa. Szkoda bo czuć w tej muzyce potencjał i pewną świeżość, którą śmiało można było kontynuować na kolejnych albumach. Szkoda tym większa, bo często tego typu projekty gdzie spotykają się duże nazwiska kończą się jałowymi przeciętnymi płytami. Chociaż nie, nie ma co gdybać i roztrząsać, lepiej cieszyć się muzyką.

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura