Ignatius Ignatius
135
BLOG

Hollow: Modern Cathedral - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Czas na trochę inne szwedzkie granie. Hollow to zespół rodem z Umeå, który powstał prawie 20 lat temu i wydał zaledwie dwie płyty, demo i EPke. Pierwszym materiałem długogrającym był Modern Cathedral wydany w malutkiej wytwórni MM w 1997 roku. Rok później wznowiono album z zmienioną okładką. Jak sami widzicie był to znaczny skok jakościowy. Pierwsze co urzeka patrząc na okładkę to doskonałość symetrii, która wraz z ciepłą kolorystyką bardzo dobrze nastraja do muzyki kryjącej za nią. Hollow stylistycznie wpisuje się w dużej mierze w współcześnie podany Heavy Metal o wyraźnym posmaku progresywnym i power metalowym. Nie ma tu suit zajmującej pół płyty wręcz przeciwnie mamy tutaj optymalną średnią standardowego czasu utworu. Dominują raczej średnie tempa z okazjonalnymi przyspieszeniami, całokształt sprawia wrażenie elegancko poukładanych kredek w piórniku. Oczywiście nie jest to niewiadomo jak ugrzeczniona muzyka, bo swoje pazurki ma oj ma. Najmocniejszą stroną są gitarzyści Andreas Stolz i Marcus Birgen. Andreas ponadto ma silny i czysty wokal którym nieźle włada. Sekcja rytmiczna: basista Thomas Nilsson i perkusista Urban Vikström robią swoje, ten drugi nawet od święta zaskoczy jakąś zagrywką, technicznie każdy robi swoje bez zbędnego bajeranctwa. Dostrzec można schematyczną konstrukcję większości z utworów – spokojny wstęp, często akustyczny, przesłodzony wokal i z czasem zespół dokłada do pieca by pomieszać pod koniec. Nie mniej jest to rasowy Heavy Metal o czym świadczy mocny gitarowy riff którym rozpoczyna się pierwszy utwór „Trademark” szybko następuje przełamania akustyczną grą, Andreas wchodzi w wysokie rejestry. Wzniosła, nerwowa solówka jako wisienka na torcie. Jednym z ciekawszych i bardziej pomysłowych momentów płyty jest drugi utwór „Can You Hear Me?” uzbrojony w tajemniczą, nawiedzoną gitarę, która przedziera się przez ciężkie riffowanie, wokalista bawi się orientalnymi ozdobnikami. Utwór wolniejszy bardziej nastawiony na klimatyczne granie. Melodeklamacja w tle, akustyczne plumkanie i marszowa perkusja, czasem eksploduje solówka gitarowa. Utwór płynnie przechodzi w szybsze granie w utworze „Speak To Me”, bardziej zadziorne granie z narastającą dramaturgią. Wyraźnie mroczniejsza atmosfera przerywana jest błyskami świetlistej solówki, która nadaje trochę optymizmu i pocieszenia. „Bagatell 3” to rozmarzona, kojąca, instrumentalna miniaturka, która jest wstępem do krucjaty, „Crusaders” to znacznie bardziej nowoczesne podejście do tematu , ciekawie pokombinowana niespokojna gitara, która hipnotyzuje swą obecnością, leniwy wokal, do tej pory najbardziej progresywny kawałek dojrzale melodyjny.

 

Przyszedł czas na balladkę? „Lies” opiera się na akustycznych, lirycznych dźwiękach z równie słodkim śpiewem. Na szczęście po minucie utwór się trochę rozkręca a przynajmniej wskazuje na to ostrzejsza gitarowa przygrywka, zakłócająca na chwilę sielankę. Najciekawiej robi się w punkcie kulminacyjnym utworu, zachodzą ciemne, złowrogie chmury z których trzaskają gitarowe błyskawice. Jednak jak to w życiu znów wychodzi słońce. Kolejnym progowym cackiem jest „Wounds” barwny wielowątkowy utwór, pełen różnych emocji. Gitarowa poezja, smakowite solówki, piękno harmonii, brak przypadkowego dźwięku.

Po wysmakowanych dwóch utworach, przyszedł czas na trochę cięższe granie i taki jest też jest „In Your Arms”, trochę irytują piskliwe chórki, za to kroczące stalowe riffy cudnie grzmią. Przydałaby się bardziej urozmaicona gra na perkusji ale jak to mówią niemożna mieć wszystkiego. Niebanalny akustyczny fragment nadaje lekkości i świeżości zwłaszcza, że nie są to pojedyncze dźwięki, tylko bardziej rozbudowany pasaż. Było ostrzej to znów będzie pościelowo, „Whispers” z delikatnym wstępem zagranym na pudle, kolejna balladowa estetyka , płaczliwy wokal, novum w postaci delikatnych pojedyncze klawiszowe dźwięki, które z czasem co raz odważniej i głośniej sobie poczynają. Partia zagrana na kongach miło wzbogaca utwór.

Zdecydowanie druga połowa jest „na bogato”, „Hold Your Banners High” przenosi nas w gorącą letnią orientalną noc. Nastrój budują świerszcze i budzący niepokój, akustyczny riff.  Niesamowity czarujący klimat spotęgowany ostrym głośnym riffem. Cały zespół gra jak zaczarowany, bardziej odważniej a to zagrano interesującą, agresywniejszą niż zwykle solówkę, nawet zwykle skromny perkusista gra wyraźniej akcentuje swą obecność połamanymi rytmami i przejściami. Ostrzej poczynają sobie Szwedzi również w „What I Can Be”, który jest jeszcze bardziej mroczny i duszny. Ociężałe riffy kontrastują z lekkimi solówkami. Już się bałem, że Hollow zamierza ckliwie pożegnać się z słuchaczami ale to tylko kolejny balladowy wstęp. „Waiting” to zamglone ale jednak energetyczne granie, bardziej intensywne i zagęszczone. Bardzo dobry soczysty koniec płyty pełen gitarowych fajerwerków.  

I am here
waiting
for the lady of my dreams

 

Wiele czytałem recenzji napisanych po latach w których recenzenci z niedowierzaniem pisali,  że świat przeoczył potencjał tego zespołu. Nie trudno się z tymi głosami nie zgodzić. Płyta jest bardzo równa, trudno się do czegoś przyczepić, nie licząc może pewnej schematyczności.  

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura