Ignatius Ignatius
560
BLOG

Armagedon: Thanatology - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Na nowy krążek znów trzeba było czekać ładnych parę lat(nie znają słowa litość), w tym czasie dotychczasowy basista Tomasz Solnica postanowił pograć klasyczniej w Mechu. Na jego miejsce wskoczył Bartosz Mazur. Zespół opuszcza również gitarzysta Ra.V. Mimo małych zawirowań zespół odgrażał się, że nagrał dojrzalszy i silniejszy krążek – napinka musi być pytanie czy zespół sprostał zapowiedziom? Od Armagedon praktycznie od jego początków istnienia wymagało się dużo, po solidnym Death Then Nothing apetyt tylko rósł. Czas więc skonsumować Thanatology album zapowiedzianą jako coś na zasadzie konceptu dotyczącego niczego innego jak śmierci i przemijania. Ascetyczna i bardzo wymowna okładka jak i cała poligrafia jest dopracowana i spójna.

Album zawiera nieco dłuższe utwory, bardziej brutalne i co najważniejsze szybsze. Trasy koncertowe bardzo dużo dobrego musiały wnieść bo z każdego utworu energia aż kipi. Niespodzianką jest długie mroczne cybernetyczne intro zatytułowane „Soma”. Dźwięki te mogą purystów niepokoić ale przecież to Armagedon w trzeciej odsłonie, drugiej po powrocie – swoisty egzamin dla zespołu rodem z Kwidzynia.

Utwór przechodzi w „Helix” Brzmienie potężne bardziej ostre i wyraziste. Zwłaszcza jeżeli chodzi o gitary Krizza, które nie są jak poprzednio zbyt schowane. Zespół galopuje dużo szybciej i brutalniej. Muzyka jest może mniej zagęszczona ale na pewno bardziej brutalna. Slavo popracował nad swoim gardłem jego growl jest bardziej przekonujący i czytelny. Gitarowe smaczki są bogate w melodyjne wstawki. Niespodzianką jest partia po Polsku robi to wrażenie i jest to ukłon zarówno dla fanów jak i dla prapoczątków zespołu.

Spowite w kokon zimnych tchnień
Czeluści kłamstw zamknięte drzwi
Otchłani okna, za nimi już nic
Skażony życiem śmierci schron

Drugi utwór to „Vultures”, który był jednym z promujących Thanatology. Totalna soniczna anihilacja. Miazga z dojrzałą melodyjną solówką, w trakcie jej wykonywania narasta natężenie i dramaturgia i natężenie pozostałego akompaniamentu. Adam wyciska z siebie siódme poty, gra jeszcze bardziej niszczycielsko niż poprzednio - totalna dewastacja. Zespół osadził tą płytę w bardziej nowoczesnym graniu pokazując, że są wciąż na czasie przy tym nie zatracając swej muzycznej tożsamości.

Drugim utworem, który można było przedpremierowo posłuchać to „Cementeries”, przepełniony nihilistycznym klimatem adekwatnym do tytułu. Połamany rytm perkusji . Slavo wrócił do różnicowania swoich partii wokalnych. W połowie utworu nieco utwór zwalnia poszczególni instrumentaliści zwłaszcza perkusista bardziej miesza, Adam szeleści i trzaska talerzami. Finalna instrumentalny pasaż, wycisza ten przejmujący kawałek jak an razie jeden z lepszych na płycie.

Najkrótszy na płycie „Self Destruction” to nowoczesne precyzyjne granie. Zróżnicowane tempo i proste ale jakże sugestywne riffy Krizza. Warto wsłuchać się w schowaną gitarę. Utwór również potężny ze względu na skrajne emocje bijące z growlu Slavo. Finał łamie i kruszy kości, znów pojawia się przejmujący motyw gitarowy Krizza i rozpaczliwy głos jego brata. Utwór nieznośnie się urywa i przechodzi w „Altar of Death”, który otwiera drugą połowę. Smoliste, lejące się granie w średnich tempach. Mocno zaakcentowane zróżnicowane tempo. Slavo gardłowo szybko growluje przełamując ocierającym się o skrzekliwy wrzask. Adam z atomową siłą wgniata w ziemię pojedynczymi uderzeniami i szybkimi przejściami. Marszowo-akustyczna krótka wstawka to znana fanom wizytówka, Armagedon lubi wplatać takie smaczki i zawsze nimi zaskakuje. Zaskakuje nawet po latach, gdy spodziewamy, że się gdzieś na płycie pojawią.

Śmiercionośna groza podtrzymana jest w „Black Seed” Adam gra bardziej technicznie kolejny popis jego nieokiełznanej techniki. Utwór w bardzo dynamicznie rozpędzony. W połowie utwór na chwile staje się bardziej jednostajny i klarowny. Strach bije z riffu Krizza. Kolejny przykład bardziej rozbudowanej kompozycji, wiele się dzieje przez te cztery i pół minuty. Wiele pomysłów zaklętych jest w pojedynczych utworach. Na koniec, wsłuchać się można w żeńskie zawodzenia schowane za jazgotliwą gitarą.

Drugim i ostatnim z krótszych kawałków jest „Corridor”. Oślepia blast Adama, który w tym utworze ma też inne w zanadrzu patenty do skutecznego okaleczenia. Zdecydowanie jeden z brutalniejszych utworów na płycie. Krizz generuje pomysłowe, poryte riffy. Slavo wsparty został gościnnie ohydnym skrzekiem Cezara. Bardzo miły akcent – miejmy nadzieję, że doczekamy się niebawem czegoś świeżego z obozu Christ Agony/Moon.

Thanatology wieńczy „Tragic Journey”, bardziej oldschoolowy energetyczny riff, zawrotne tempo utworu przełamuje tradycję. Nie mniej partie Krizza i jego solówki są świetne i nawiązują do bardziej natchnionego klimatycznego grania. Dobry koniec płyty chodź w tym miejscu wolałbym „Corridor”, jak kończyć to z przytupem. Zwłaszcza, że od „Tragic Journey” więcej oczekiwałem.

Jeden z najlepszych krążków 2013 roku. Płyta zabija, stawiam ją dużo wyżej niż Death Then Nothing, zespół zdał egzamin, teraz tylko pozostaje życzyć sukcesów zagranicą i owocnej trasy koncertowej, z takim arsenałem świat można podbijać.

  

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura