Ignatius Ignatius
423
BLOG

Armagedon: Death Then Nothing - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Proroctwo braci się ziściło, po dwunastu latach niebytu postanowili reaktywować Armagedon. Wiadomość ta elektryzowała fanów, to była jedna z najważniejszych reaktywacji ostatnich lat jeżeli chodzi o polską scenę. Po dwóch latach prób zespół dojrzał do tego by wejść do studia w Olsztynie i nagrać następcę Invisible Circle – z jednej strony poprzeczka była zawieszona wysoko, po tylu latach konkurencja nie próżnowała, pojawiło się niezliczone ilości nowych zespołów, którym mniej lub bardziej poszczęściło się. Z drugiej strony było to otwarcie nowego rozdziału dla zespołu pyzatym kto lepiej zweryfikuje zasadność powrotu z otchłani jak nie starzy i nowi fani? Album swą premierę ma na początku 2009 roku, świetna okładka z „martwym” zegarem świadczyć może, że dla zespołu w pewnym sensie czas się zatrzymał? Pomysłowym dodatkiem jest naszywka dołączona do płyty ale do rzeczy najważniejsza jest muzyka.  

 

Po klawiszowym intro szybko utwór przechodzi do meritum. Death Metalowa miazga w średnich tempach. Produkcja płyty jest pierwszoligowa. Uff jaka ulga - muzyka prezentowana to oldschoolowy brudny Death Metal, nie ma tu odkrywania nowych lądów zresztą chyba nikt tego od tego zespołu nie oczekiwał. Growl Slavo z wiekiem nie stracił nic na swej mocy. Riffy są ciężkie i posępne, techniczna gra na perkusji Adama Sierżęgi(ex Lost Soul) dopełnia dzieła zniszczenia i będzie poniewierać przez następne pół godziny. 

Skrupulatne miażdżenie kontynuuje „Dead Code”, utwór „natchnięty” jest delikatnymi plamami symfonicznymi. Gitary Krizza i Ra.va wolniejsze, tlą się trującym dymem. Subtelne pokombinowane solówki dopełniają złowrogi nastrój. W tym utworze nie ma szpanowania skomplikowaną techniką, jest to obskurny walec przywołujące na myśl twórczość przed zawieszeniem działalności zespołu.

Dla kontrastu na Death then Nothing znalazło się miejsce i dla piekielnie szybkich utworów takich jak „Enemy”, który pozostawi po sobie zaledwie wypalony krwawy ochłap. Utwór ten jest zbrutalizowany bardziej połamaną rytmiką. Wokal Slavo jest w tym przypadku przytłoczony świetnymi riffami i szalonym punktowaniem Adama(które kojarzyć się mogą z wyczynami na Chaostream, jego byłej kapeli) W drugiej połowie utwór lekko zwalnia i staje się bardziej przejrzysty ale to tylko chwilowe bowiem machina śmierci szybko przyspiesza. Na finał zaserwowano klimatyczną nostalgiczną gitarową solówkę.

Dla podtrzymania dynamiki wracamy do średniego tempa. „Blanket of Silence” z bardzo ciężkimi riffami, Adam poci się za perkusją, serwując świetne przejścia. Przy czwartym utworze można odnieść wrażenie, że niestety Slavo nie bawi się już swoim wokalem jak przed laty. Nie jest to duży zarzut bo jego głęboki growl jest bez zarzutu i pasuje do zgnilizny którą ocieka ten materiał. Również ten utwór wzbogacony jest na koniec symfonicznymi akcentami. Niektórzy kręcili na te zabiegi nosem a przecież takie elementy pojawiały się na poprzednich wydawnictwach, chodź na pewno nie tak często.

Wspomniana obserwacja na temat jak się okazuje pozornej monotonni wokalnej zostaje przełamana w „Seeing is Believing”- kolejny bardziej techniczny utwór z morderczym riffowaniem i skandowaniem. Bardzo krzepiący utwór wyłamujący się z dotychczasowego programu płyty. Utwór nieprzewidywalny składający się z kilku jakby odrębnych części, w dodatku urozmaicony w umiejętny sposób orientalnymi wstawkami. Zespół nie zagalopowuje się za daleko i pamięta, że to oni grają główne skrzypce grają nie dodatki.

Dobre wrażenie sprawia również „Bed of Throns” oldschoolowy brutalny niszczyciel z kroczącym rytmem na początku i świetnymi ciosami Adama. Bardzo dynamiczny z lekko zmiennym tempem z naciskiem na bardziej żwawe granie. Przeraźliwa solówka wwierca się w głowę.

Kolejny utwór nawiązuje ewidentnie do bardziej nowoczesnej stylistyki death metalowej, może nie licząc melodyjnej klasycznej solówki. Kontrast ten jest udany i nie brzmi pretensjonalnie. „Father of Oblivion” z majestatycznym dusznym początkiem i krwawymi gitarami. Nie przydługi pasaż instrumentalny przerywa Slavo swoim rykiem .

Perkusyjna burza i wycofane gitary atakujące z przyczajenia śmiertelnie raniąc. W drugiej połowie „Emptiness Beyond Belive” gitary osadzone są w orientalnym klimacie, ogólnie utwórcharakteryzuje typowa dla Armagedon duża zmienność tempa.

Bezpośrednio od pierwszych sekund sieje spustoszenie „Betrayed”. Kolejny solidny połamaniec. Taką jeszcze mam refleksję na temat wokalu -  zauważyłem w pewnym sensie regres ponieważ wokal Slavo jest nieczytelny wprost przeciwnie do tego co np. można usłyszeć na Dead Condemnation. Mordercza kulminacja z przemyślaną lekko pogięta solówką i momentem gdy wkrada się kontrolowany chaos na linii gitary-perkusja – kolejny świetny techniczny patent. Finał stopniowo wycisza przed ostatecznym ciosem. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Finał ten nosi tytuł „F…End”(dziwie się cenzurze tytułu, żeby tak bezkompromisowa muzyka musiała ukrywać wulgaryzmy?). Ostre partie gitary budzą niepokój . Utwór jest rozmyty i mglisty tradycyjnie odróżniający się od standardowego brzmienia. Kolejny znak rozpoznawczy braci Maryniewskich. Typowo gitarowy utwór o nuklearnym potencjale jednak bez większych niespodzianek – trochę więcej spodziewałem się po zespole rodem z Kwidzynia.

Dziesięć utworów nieco ponad trzydzieści minut klasycznego Death Metalu. Najważniejsze, że po tylu latach nadal słychać, że to Armagedon i naprawdę nie kieruję się tutaj sentymentalizmem. Produkcja jest optymalna, proporcje pomiędzy brudem a sterylnością są idealnie wypośrodkowane.

Tym albumem zespół dowiódł, że przez te lata nie zatracił swej tożsamości i doskonale wiedzą co chcą tworzyć. Przez to może się wydawać zachowawczy i wyrachowany ale to naprawdę kawał dobrego grzania. Kolejnym testem jest jego następca od którego można wymagać więcej.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura