Ignatius Ignatius
542
BLOG

Vader: Necropolis - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Tłuste lata 2005-2008 dla Vader zleciały jak z piekielnego bicza strzelił – Wspaniale przyjęte EP The Art of War, potem konsekwentny album długogrający, zmiana logo, tradycyjnie długie trasy koncertowe, utwór promujący wydanie eksportowego tym razem multimedialnego wiedźmińskiego hitu, trasy koncertowe, solidne koncertowe DVD, napój energetyczny Vader(o którym chyba już nikt nie pamięta) i przygotowania do obchodów XXVlecia(bogate retrospektywne wydawnictwo, urodzinowy koncert, który również miał być wydany ). Międzyczasie poszczególni członkowie swoje ambicje i talent spełniali angażując się w innych zespołach.

Takiego tempa mało kto jest w stanie wytrzymać któryś rok z rzędu czego przykładem był zresztą Docent. Nieuniknione było, że nawet tak doskonała maszyna jaką jest Vader musi osiągnąć punkt kryzysowy i się w najlepszym wypadku zresetować. Tak też się stało, najpierw problemy zaczęły się z wspomnianym koncertem urodzinowym, następnie dziwne zachowanie Mausera na Woodstocku. Narastała frustracja wewnątrz zespołu, która znalazła swoje ujście w postaci totalnego przetasowania w postaci zmiany ¾ składu. W końcu zmieniona została nawet wytwórnia promująca zespół. Wszystkie te zmiany można traktować chyba jako inplus, nie ma sensu na siłę współpracować z ludźmi, którzy z różnych powodów stracili serce do zespołu. Dzięki tej sytuacji wyszło na jaw zaskakujący fakt, że studyjny Vader to był Peter + Docent potem Daray itp.W studiu udzielił się gitarzysta Pająk w utworach „Never Say My Name”, „Anger”, „When the Sun Drowns in Dark” i „Fight Fire With Fire” (m.in. Esqarial, Panzer X).Ówczesny koncertowy skład składał się z basisty Reyasha(m.in. Christ Agony. Ciekawostka - przez krótki czas w Vaderze na jednej scenie grało dwóch basistów Christ Agony) oraz Vogga(m.in. Decapitated).

Przez moment, niektórzy spekulowali, że to może być koniec Vadera, że sam Peter pozostawiony na polu boju się załamie. Nic z tych rzeczy Pancerny Generał zahartowany w boju weteran, bardzo szybko wziął się po prostu do roboty i wysmażył wraz z Pawłem Jaroszewiczem(perkusja, przewinął się m.in. Crionics, Lost Soul, Antigamę) totalnie oldschoolowy album – hołd dla fanów, dla starego dobrego, nie tylko ekstremalnego Metalu.

Zaczyna się ostro, bez pompy – bezpośredni cios- „Devilizer”, od razu słychać stary dobry Vader bez udziwnień i ozdobników. Surówka skrzy się z głośników. Riff przewodni wyjęty żywcem z przełomu 80/90. Melodyjne solówki na tremolo powróciły, są dojrzalsze i nie ścigają się z prędkością światła. Tak jest niemal do końca płyty, duszno smoliście z brudnymi siarczystymi gitarami jak za czasów z przed debiutu z licznymi nawiązaniami do okresu z De Profundis a nawet Black to The Blind. Pozostała przebojowość znana z ostatnich wydawnictw skandowane „Rise of the Undead” – sprawdzały się idealnie na koncertach. Wróciła też magia charakteryzująca ten zespół, również w sferze tekstowej, w ostatnich latach mniej eksponowana.

Mamy proste niespełna dwuminutowe luty jak „Blast” ewidentnie nawiązujące do tradycji „Vicious Circle” czy „Carnal”.

Po krótkiej acz intensywnej dawce „Blastu” mamy chwilę oddechu w postaci instrumentalnego klimatycznego przerywnika pt. „The Seal”, który jest kolejnym puszczonym oczkiem tym razem w stronę EP Sothis. Stopniowo rozkręcający ultra klasyczny „Dark Heart” Mroczny riff, powolnie snujący się niczym sama śmierć w „Impure” to jeden z najlepszych momentów tej krótkiej płyty. Świetna praca perkusji z wyeksponowanymi talerzami. Na perkusji Paul sprawdził się bardzo dobrze, godnie zastępując swoich poprzedników.

Kolejny przerywnik „Summoning the Futura” to już bez dwóch zdań autotribute dla Necrolust i początków zespołu. Sama nazwa albumu kojarzy się z pierwszą/nie pierwszą w zależności jak kto liczy kasetą Demo a w rzeczywistości jest tytułem pierwszego stworzonego przez Vader utworu. Mroczna melodeklamacja wprowadza do prostego jak konstrukcja cepa „Anger”, po nim mamy kolejny koncertowy niszczyciel pt. „We Are Horde”, któremu najbliżej do tego co prezentowano na The Art of War i Impressions in Blood.

Hołdem z kolei dla całego pieprzonego Heavy Metalu jest „When The Sun Drowns in The Dark”. Bardzo piękne zwieńczenie albumu, klasyczny metal na którym się Generał chował i który kultywuje do dziś. Podzielam zdanie i również nie rozumiem po co sztucznie „pompować” czas płyty czterominutową ciszą – pomijając nawet infantylne uzyskanie czasu 6 minut 66 sekund…

Na deser otrzymujemy covery standardów ekstremy – Black Metal(gościnny udział Barta z Hermh) i „Fight Fire With Fire” (również z niebanalnym gościem Maciejem Taffem, który wówczas był na fali ze względu na bycie m.in. frontmanem dwóch dobrze zapowiadających się zespołów Rootwater i Black River, które zawiesiły działalność ze względu na problemy zdrowotne Taffa ). Oba covery zostały bardzo dobrze zrobione, mnie porwał osobiście bardziej „Fire Fight With Fire”, doskonale zachowany metallikowaty klimat łącznie z kulminacyjnym gitarowym solem, przy tym zagrany oczywiście brutalniej i szybciej – kolejny wspaniały hołd.

Album promował teatralny podobny do „Helleluyah!!!(God is Dead)”, „Never Say My Name”.Było to bardzo dobre posuniecie, utwór ma niesamowity klimat. W połączeniu z klipem i humorystycznym raportem jego tworzenia, w konwencji pół serio pół żartem stanowią kolejny hołd dla Rock’n’Rolla – obrazek Vadera był wspaniałą odtrutką na przepełnione barokowym przepychem superprodukcje Behemotha.

Zarzut krótkiej płyty? W przypadku Vader to standard patrząc na większość albumów w dyskografii, gdzie EPki często były dłuższe od płyt pełno grających czy standardowy czas albumów death metalowych, które przecież oscylują w granicach 30 minut.

Pomimo nawarstwiania personalnych problemów Peter wyszedł obronną ręką, w ogólnym rozrachunku czuć niedosyt, niemniej Necropolis to hołd, kolejny czysty Vader, nic dodać nic ująć.

Necropolis miało kilka wydań, standardowe, Digipack i ściśle limitowane wydanie(500 sztuk) for Die Hard Fans Only - Bloodpack w formacie DVD z „slipcasem” wypełnionym sokiem malinowym…( tego typu zabieg jak wiadomo zrobił kiedyś Slayer) . Swoją drogą taka oprawa pasowałaby bardziej do EP Blood ewentualnie Impression in Blood ale to taka dygresja. Oba limitowane zawierały dodatkowo DVD z fragmentem koncertu jednego z charytatywnych koncertów poświęconych Covanowi z Decapitated i w sumie to jest jedyna „pamiątka” po tamtejszym składzie, który jak to w Vader dynamicznie się zmienia. Wydanie Bloodpack oprócz wspaniałego „krwawego” bajeru posiada robocze wersje „Impure” i „Rise of the Undead”.

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura