Ignatius Ignatius
281
BLOG

Defecation: Intention Surpassed - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Długo przyszło czekać na drugą odsłonę Defecation, tylko trzy lata krócej niż na dwójkę Terrorizera. W 1992 roku, w trakcie prac nad drugim albumem, skład zespołu zmniejszył się aż o 50% - odszedł Mick Harris. Dopiero w 2000 roku Mitch postanowił wziąć sprawy swoje łapska i nagrać Intention Surpassed.

 Od samego początku słychać, że ten album nie ma nic wspólnego z tym co działo się na debiucie. „Contiuum” skrzeczący wokal, chaotyczny początek. Jest brutalniej i bardziej ekstremalnie ale za to monotonniej. Dziwne wokale z pogłosami. Ciężkie riffy, schowana perkusja niestety nie ma tak potężnego brzmienia. Wokale są chaotyczne nieskoordynowane nie ma tutaj stricte growlu tylko bardziej nowomodne darcie ryja, przepełnione jadem i zaciętością.

Punkowa brutalność takiego „Fever Pitch” przywołuje namyśl zarzygany garaż. Przyznać trzeba że jest to nadal szczera muzyka jednoosobowej armii bynajmniej nie zbawienia.

„2/3 Pure” to szybkie thrashowe riffowanie i bardzo rytmiczna perkusja, kolejny przykład,  że nie tylko napierdalanie blastów świadczy o sile rażenia . Powrót do bardziej prymitywnego grzania mamy w „Under Surveilence”. Zmiany tempa, histeryczne nieczytelne wokalizy. Po mrocznej melodeklamacji w „Cryonically Perserved” napiera ciężka gitara i po nakładane wokale oraz urozmaicona gitara z połamanymi riffami.

Wybijającym sie utworem jest „Overself”, szatkujący rytm, proste a jakże niszczycielskie riffy. Końcówka wgniata w oparcie fotela swoim pierwotnym szaleństwem.

Na niektórych wydaniach pierwszej płyty była dołączona bardzo surowa wersja „Granted Wish” na potrzeby Intention Surpassed utwór w końcu ma odpowiednie, masywne brzmienie wersji demo brakowało basu.

Końcówka płyty zaskakuje bardziej urozmaiconymi utworami. „Shorfall”, z bardziej ponurymi riffami i innym skrzeczeniem bardziej „death metalowym” szaleństwem , którego bardzo mi brakuje na tej zachowawczej płycie. „Incline” szybka luta tylko Harris mógł sobie darować te zwolnienia. Odpowiednią dozę szaleństwa rekompensuje wyjątkowo furiacki wokal. Gra na perkusji też wybija się od reszty bardziej mechanicznym odhumanizowanymi, transowymi przejściami.

Kontynuowany klimat jest również w zamykającym Time Folding Machine, który jest jeszcze bardziej „mechaniczny” w sowim wyrazie. Riff pod koniec tego wyśmienitego utworu jest jednym z najlepszych momentów. Bez dwóch zdań najlepsze Mitch zostawił na sam koniec.

Przez to, że album obfituje w dłuższe formy utworów, średnio o 1,5 x dłuższy czas trwania nie wychodzi płycie na dobre. Z czasem wokal Micka robi się nużący, na Purity Dilution jednak więcej w tej materii się działo. Kto wie może jakby by całość trwała o te 9 minut krócej to lepiej by się tego słuchało? Nie mniej jest to ekstremalna i wulgarna płyta z którą warto się zmierzyć.


 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura