Ignatius Ignatius
415
BLOG

Massacra: Final Holocaust (1990) - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

W tak piekielne dni i noce najlepiej raczyć się równie infernalnymi dźwiękami.

Massacra: Final Holocaust (1990) - RecenzjaDebiut jednych z najsłynniejszych francuskich przedstawicieli metalowej ekstremy pasuje jak ulał. Final Holocaust otwiera słynną trylogię klasycznej masakry. Równe dwadzieścia pięć lat temu ukazała się ta bezsprzecznie kultowa płyta - w tym wypadku, naprawdę mamy okazję obcować z materiałem obdarzanym sentymentalnym kultem, godnym miana prawdziwego metalu. Po serii treściwych demówek, przyszła pora na pierwsze, w pełni profesjonalne nagranie. Dotychczas materiał serwowany przez Massacrę zawierał ~ kwadrans wysokooktanowej rzezi - w tym wypadku potrojono dawkę tytułowego ostatecznego całopalenia. To może budzić obawy… obawy? że co, że za dużo to nie zdrowo?! Nie… dobrej muzy nigdy za wiele, pytanie tylko czy zespół nie wpadł w pułapkę monotonni. Tym bardziej, że niepokoić może pierwsze wrażenie tytułu, którym obdarzono dwa lata wcześniej drugie demo, oraz podkolorowaną okładkę, która widniała na ostatniej demówce - to trochę pójście na łatwiznę, chodź z drugiej strony wzrastał aspekt rozpoznawalności zespołu. 

Wszyscy gotowi? Można zaczynać? Przed państwem 'nta odsłona wojowników apokalipsy! Podniosły wojskowy chór z Fausta - opery Charlsa Gounoda idealnie pasuje jako zapowiedź ataku piekielnej hordy. W momencie rozgorzała potężna brzmieniem apokalipsa, perkusja Palengata zabija swoim oldschoolowym pogłosem. Szkoda, że wokale są tak skrzętnie schowane, na demach były bardziej eksponowane, podwójna stopa brzmi jak nowiutki CKM, gitary prują zawadiackie pająkowate riffy, death thrashowy wielowarstwowy siarczysty tort pełen palących riffów i polewy z wrzącej stali. 

Drugi utwór podkręca atmosferę, w „Researches of Torture”, jest jeszcze szybciej piekielniej  i do przodu. Lekkie zwolnienie, idące z nim w parze, wzmagający się ciężar gitar, z których tryskają  smoliste riffy. Skoczna perkusja i ogólna trwoga bijąca z każdego topornego dźwięku, rzeźnickie solówki, i porażająca intensywność bestialskiego, nieustannego oklepu.

Dla chwilowego przełamania tego nieludzkiego wygaru, „Sentenced for Life”, czaruje wolniejszym,  bardziej klimatycznym graniem. Początkowa, oszczędna perkusja, powoli co raz boleśniej mieli, co raz bardziej chropowate i bezwzględne gitary Freda i Tristianiego sieją spustoszenie. Perkusyjna karkołomna dewastacja, co raz bardziej daje się we znaki. Całokształt nieludzko zaczyna słuchaczem poniewierać.  Jazgotliwe, czyste solówki, żywcem przegryzają się przez kolejne ściany zakładu penitencjarnego membran naszych głośników. Nieczytelne wypluwane słowa,


Set... Me... Free
Let... Me... Out
What right have you to keep me as a hostage


Massacra: Final Holocaust (1990) - RecenzjaNa uwagę zwraca drugie solo, swoim bardziej niezdrowym wydźwiękiem, w skrócie kolejne bardzo miło spożytkowane pięć minut śmiercionośnej pożogi.

Podobny efekt zastosowano w „War of Attrition”, przygaszone hipnotyczne riffy na początek i kolejne przejście do typowego na tym albumie tempa, z bujającymi, broczącymi jadem riffami... Grobowe średnio wolne tempa sprawiają, że utwór zyskuje na dynamice. Punkt kulminacyjny, to rozpędzona furia z rzężącą przeciągniętą solówką i przeklętym rykiem wokalisty -  za takie momenty wielbi się ten zespół.

Trudno wskazać faworyta na tym albumie, „Nearer to Death” porywa rytualnym perkusyjnym wstępem, płaczliwe hipnotyzujące gitary, świetny pasaż i przejście do średnio szybkiego ponurego szaleństwa. Wokal bardziej skrzeczący i troszku zbliża się do formy znanej z pierwszych taśm, basowe pląsy do wychwycenia, miarowy rytm, trzeszczą miło talerze, jeden z bardziej wyrazistych i klimatycznych utworów na płycie.

Tytuł „Final Holocaust” mówi wszystko, przygotowujący na najgorsze  wstęp, miażdżące przejście perkusisty, złowrogie melodyjne intro budujące specyficzną, dekadencką atmosferę, oczekiwany koniec świata wreszcie eksplodował... wszystko to składa się na długi wspaniały instrumentalny pasaż, świetne rozbudowane solo, pieklą się bezlitośni gitarzyści. Nie wiem tylko czy wersja z demówki nie była bardziej bezwzględna w swym pierwotnym syfie.

Prymitywne łupanie w „Eternal Hate” to  brutalne odpowiednio zagęszczone dotknięte brudnym pazurem gnijącego truchła,  pierwotna rytmika świdrujące wysmakowane sola, oszczędne porykiwania wokalisty. Niby nic specjalnego a jednak coś w tym jest.

Jeden z największych killerów Massacry to „The Day of Massacra”, zresztą nie pierwszy i nie ostatni na tej płycie –  perkusyjna mordercza jazda na najwyższym poziomie, to jest kolejne death thrashowe arcydzieło, niesamowity klimat, ten turpizm i nihilizm przetłumaczony na język gitar. Okrutne porykiwania w tle na koniec.

Fight, may the best man win
Kill, you must save your skin
There's no alternative
Fight and kill or be killed

Powoli zbliżamy się do końca tej świetnej płyty, „Trained to Kill” – idealny tytuł utworu, ten zespół był zabójczy niczym wytrenowany najemnik, zdesperowany gladiator walczący o życie. Płynne bulgocące gitary, popiskiwania na  tremolo i narastające tempo szatkowania zawsze robią takie same mocne wrażenie. Swawolny i zarazem chyba najbardziej techniczny utwór wśród tego czorciego pomiotu. Gdyby nie wokal to byłby to w zasadzie bardzo przystępny utwór. Traktowany czasem jako utwór dodatkowy -„Beyond the Prohecy to ostatni utwór ostatecznego holocaustu, jeden z najlepszych riffów jakie ten zespół spłodził. Wspaniałe klasyczne solo, perkusyjny tumult - wszystko skąpane w krwi wojowników i niewinnych którzy, przypadkiem natrafili na ostrze ślepej sprawiedliwości.

Final Holocaust to dzieło od początku do końca trzyma w napięciu, poraża impetem zmasowanego natarcia wszystkich instrumentalistów i wokalistów. Wspaniała synteza death i thrash metalu w wyjątkowo udanej proporcji nagrana w czasach świetności rozkwitającej ekstremy.  

Jako bonus na zeszłorocznej reedycji wrzucono koncertowe kawałki nagrane w Paryżu w marcu 1990 roku.  W secie znalazły się „Research for Tortures”, „War of Attrition” - te nagrania zawierają, to czego trochę brakowało na pełnograju - brud i bardziej agresywne wokalizy.  Jakość jest naprawdę niezła, jak na bootleg z 1990 roku, brzmienie selektywne, słychać nawet partie basu: solo w „War of Attrition” czy w „Sentenced for Life”, to po prostu coś niesamowitego. Zapowiedzi po Francusku - nigdy bym nie przypuszczał, że napiszę, że mi się podoba cokolwiek w tym języku wypowiedziane... a nawiedzone porykiwania w „Final Holocaust” kasują wszystkie wokale na albumie. Naprawdę wartościowy uzupełniający i tak sam w sobie bardzo wartościowy album. 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura