Ignatius Ignatius
139
BLOG

Night in Gales: Thunderbeast - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0

Odgłosy wojny i charakterystyczna akustyczna gitaranie może inaczej kojarzyć sięjak z thrashem. Skojarzenie okazuje się oczywiste gdy bracia Basten włączają swoje mechaniczne piły, tnąc w długim instrumentalnym pasażu bogatym w różne gitarowe efekty. Odzywa się w końcuBjörn, który w swoje partie wokalne dużo więcej serca wkłada niż na Towards the Twilight. Czytelny histeryczny wrzask, w chórkach niższe growle, oprócz tego przeplatają się czyste zawodzenia i szepty. Zmieniona koncepcja grania brzmi bardziej świeżo i oryginalnie, chodź znów zespół ograniczył death metalowe patenty na rzecz wpływu bardziej klasycznych styli muzyki metalowej. Dopiero pod koniec zespół się minimalnie się rozkręca, brzmienie jeszcze lepsze niż na debiucie.

Następny utwór rozpoczyna się intensywniej i bardziej przebojowo, co kłóci się z tytułem „Darkzone Anthem” ale to nieistotny szczegół. Bardzo epicki i momentami przywołujący wspomnienie tego co można było usłyszeć na Sylphlike, tylko że jak już nadmieniłem oblane przebojowym sosem. Ciekawe spowolnienia, które nadają ciężaru utworowi. Gitarzyści popisują się ozdobnikami i oldschoolowymi solówkami, które są schowane za kanonadą perkusisty.

Jeszcze mniej death metalu uświadczymy w „Perihelion” za to mamy tutaj intrygujący brudny melodyjny riff i jeszcze bardziej nieznośnie, radosne granie. Bardzo melodyjne z soczystą galopką w środku. Podkreślony jest podział na rolę wokalistów, spokojna akustyczna wstawka pod koniec, melodeklamacje i wrzask jakby gdzieś w otchłani wpisują się w ogólny nastrój utworu.

Żągluje Night in Gales nastrojami, w „Crystalhorn’s Call” mamy radykalną zmianę klimatu, bardziej nowoczesne granie przemieszane z epickim heavy metalem, odpowiednio rozpędzone tempo, proste ale solidne riffy, trochę zbyt prosty kawałek, za to wokalista uczciwie wypluwa płuca, przeponę a może i nawet momentami śledzionę. Niepotrzebnie tylko gitary zostają wyłagodzone – tak, tak nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Mamy tutaj dobry przykład, że niestety przekombinowano z samplami, które średnio pasują do całokształtu.   

Więcej thrashu mamy w „Feverfeast”, który jest jednym z cięższych i bardziej intrygujących utworów na tej płycie. Christian zaczął trochę bardziej kompilować, utwór ma coś w sobie hipnotyzującego, interesująco jest budowany nastrój, utwór harmonijnie płynie by na koniec trochę dać czadu, szkoda, że tak krótko.

Środek płyty wyszedł zespołowi o dziwo najlepiej. W „The Shadowchamber” znów mamy trochę inne granie, jeszcze bardziej surowe i proste, pulsujące przyspieszenia, melodyjne riffy przytłoczone są przez thrashującą furię perkusisty i drugiej gitary. Bardzo dobry energetyczny utwór, ma swoje epickie wtręty, jest niezła solówka. Zdecydowanie jeden z jaśniejszych momentów na płycie.   

Tytułowa piorunowa bestia siarczyście daje o sobie znać, intensywna gra perkusisty, znów melodie schowane i zredukowane do minimum, trasnowe rytmy i histeryczne wokale. Bardzo dobra praca werbla z nagłymi przyspieszeniami  zabieg trywialny ale jakże skutecznie skłania do headbangingu. Szwaby oczywiście trochę pokombinować musaiły, przewijają się bardziej smutne gitarowe ewolucje.

Podobny styl zachowano w „I am Dungeongod” gitarowy rwany wstęp, kolejne samplowana wstawka i utwór przeradza się w dziwnego połamańca z większą dozą melodii, nie przeszkadza nawet że w identycznym tempie Christian masakruje swój werbel. Zespół uprościł swoje kompozycje ale jest w niej więcej szczerości i autentyczności. Struktura gęstnieje w środkowym druzgocącym pasażu, włącza się podwójna stopa i szybkie zapiaszczone gitary – i tak właśnie powinni grać przynajmniej przez czterdzieści pięć minut tej płyty.

Znowu nam gitarzyści posmutnieli, w „Blackfleshed”, jest ciężej ale nadal bardzo rytmicznie i bezpośrednio. Przewija się więcej melodii, brakuje trochę zagęszczeń z poprzednich dwóch utworów, ale może i dobrze, że dla odmiany otrzymujemy trochę lżejszych dźwięków zwłaszcza, że na krótko zespół trochę przyspiesza. Następuje powrót do bardziej rozbudowanych utworów, w którym mamy huśtawki nastrojów, miły basowy pasaż nawet się przewija. Elektryzująca końcówka niestety nagle się urywa.

Monumentalnie i patetycznie zespół sobie poczyna w „The Dustcrown” . Utwór okrzepł w miłej thrashującej jeździe. Średnio szybkie tempo i dramaturgia gitarowych riffów pozytywnie wpływa na morale.

Pod sam koniec zespół nam się coś rozruszał, „Stormchild „ wita bardzo intensywnym początkiem, Christian nadal w swym ulubionym tempie znęca się nad werblem (co ciekawe ani trochę to nie razi), zajadłe skrzeki i melodyjne riffy schowane gdzieś w roziskrzonym chaosie. W końcu udało się zespołowidźwiękamizilustrowaćtytuł.

Na sam koniec zespół zaszczepia smutę, „Herald of Starfall”, ponure, grobowe, brudne gitary, ciężko suną. Po chwili odzywają się łkające gitary, i smutna melodeklamacja

night comes...

the last flock of stonebirds left the towers
with obsidian sceptre, obsidian eyes
carnal clarions herald the twilightbride
to greet the storm with greed and scorn
to follow the pounding chaoscunt´s call...

...war !

Gdyby nie ona byłby to praktycznie utwór instrumentalny. Chwytliwa romantyczna akustyczna wstawka świetnie wpisuje się w ogólny nastrój, taki sam jak na początku albumu a więc mamy swoistą klamrę spinającą Thunderbeast. Bardzo mocny finał albumu. Po chwili ciszy jako na deser otrzymujemy jeszcze elektryczną wersję „From Ebony Skies (Thunderversion)” znaną z poprzedniej płyty. Nie żebym gardził, miły dodatek ale chyba jednak lepsza była wersja pierwotna akustyczna.

Znów mam mieszane uczucia, nierówne są albumy Night in Gales, znów sobie sam zespół zrobił krzywdę, śmiałoby można skrócić album o kilka średnich kompozycji i album na pewno dużo by zyskał. Mimo wszystko jest wiele momentów, które robi wrażenie i chce się do tej płyty wracać. Mimo wszystko duże brawa za wiele różnorodnych wykorzystanych pomysłów, których ciężko za jednym razem ogarnąć ale na pewno warto próbować. Nie jest to na pewno stereotypowy, kolejny melodeathowy gniot, jeżeli ktoś lubuje się w ciekawych mieszankach styli i nie brzydzi się melodią to śmiało może sobie ów album zapodać.

 

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura